poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Igrzyska śmierci - Suzanne Collins



Tytuł oryginału: The Hunger Games
Tłumaczenie: Hesko-Kołodzińska Małgorzata, Budkiewicz Piotr
Stron: 352
Wydawnictwo: Media Rodzina
Moja ocena: 6/6 - rewelacyjna


Długi czas nie mogłam przekonać się do sięgnięcia po Igrzyska śmierci. Z jednej strony wielki szał, mnóstwo pozytywnych opinii i wychwalanie całej trylogii pod niebiosa. Wiadomo, te wszystkie pochlebne komentarze nie pojawiły się znikąd, książka więc musi mieć w sobie coś wyjątkowego. Z drugiej strony obawa przed przereklamowaną i banalną historią, kolejnym paranormal romance spod znaku sagi Zmierzch, głupiutką opowiastką dla młodzieży. Dość sceptycznie podchodziłam do powieści autorstwa Suzanne Collins i odwlekałam lekturę. W końcu książka wpadła mi w ręce, zaczęłam czytać i przepadłam.

Przenosimy się do Panem, państwa otoczonego dwunastoma dystryktami. Główną bohaterką, jak i narratorką opowieści jest piętnastoletnia Katniss. Po śmierci ojca dziewczyna przejęła na siebie rolę wyżywienia rodziny, ponieważ matka zupełnie odcięła się od rzeczywistości. Historia rozpoczyna się tuż przed dożynkami, podczas których organizowane są Głodowe Igrzyska. Podczas losowania są wybierane dwie osoby z każdego dystryktu, które mają obowiązek w nich uczestniczyć. Na czym one polegają? Celem jest zabicie pozostałych zawodników i przetrwać, a całe wydarzenie jest transmitowane na żywo, dzięki czemu każdy może śledzić w domu poczynania trybutów. Ot, forma rozrywki, która ma uzmysłowić, że społeczeństwo jest całkowicie uzależnione od władzy. Katniss zgłasza się na ochotnika, aby jej siostra nie musiała brać w nich udziału. Tegoroczną areną igrzysk jest środek lasu. Na szczęście Katniss, która potrafi polować, wie jak zdobyć pożywienie w takim miejscu. Jednak czy to wystarczy, aby wygrać? Jak sobie poradzi z pozostałymi graczami? Dziewczyna jest gotowa zacząć walkę na śmierć i życie.

Dawno żadna książka tak mnie nie pochłonęła, jak Igrzyska śmierci. Zaczęłam czytać i odłożyłam dopiero po przewróceniu ostatniej strony, zła, że nie mam w domu kolejnych tomów. Nie jest to głupie romansidło dla nastolatek, ale oczywiście nie zabrakło wątku romantycznego, który został poprowadzony dość przewrotnie. Nie ma tu miejsca na nudnych i mdłych bohaterów, każdy z nich ma odpowiednie umiejętności i wiedzę, które pozwalają im przeżyć, a dzięki sprytowi wpadają na pomysł, w jaki sposób można wyeliminować przeciwnika. Nawet drugoplanowe postaci  mają w sobie coś intrygującego, co nie pozwala przejść obok nich obojętnie. Samo miejsce akcji daje duże pole do popisu, bo jak przetrwać w środku lasu, mając świadomość, że wokół czają się wrogowie? Autorka w rewelacyjny sposób oddała uczucie głodu, strachu i niebezpieczeństwa, opisy niektórych zdarzeń  są bardzo autentyczne. Świat wykreowany przez Collins fascynuje i przeraża zarazem, a okrutna polityka państwa dodaje jeszcze smaczku całej powieści.

Autorka napisała naprawdę zajmującą historię i to bez udziału bardzo ostatnio modnych wampirów, demonów i tym podobnych dziwacznych stworzeń. I to jest wielkim atutem tej książki, bo czy nie odczuwacie już przesytu tymi paranormalnymi istotami? U Collins można poczuć powiew oryginalności, stworzyła nowy świat w nieco postapokaliptycznej wersji, społeczeństwo zastraszone i zmanipulowane przez władzę, a sam pomysł, aby wysłać dzieciaki w dzicz, zdane tylko na własne możliwości i mające się wzajemnie wymordować, może wydać się nawet nieco drastyczny i brutalny. To wszystko powoduje, że książka intryguje już od pierwszych stron. Fabuła jest niezwykle wciągająca, sylwetki bohaterów barwne, akcja trzyma w napięciu, opisy są bardzo realistyczne i bez problemu można wczuć się w historię. Czego chcieć więcej? Polecam z całym przekonaniem.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Cztery pory roku - Stephen King



Tytuł oryginału: Different seansons
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Stron: 511
Wydawnictwo: Albatros
Moja ocena: 4/6 - dobra


Stephena Kinga nikomu nie trzeba przedstawiać, prawda? Nawet, jeśli nie czytaliście jego książek, to na pewno obiło się Wam o uszy to nazwisko. King jest jednym z najpopularniejszych autorów literatury grozy i horroru, a jego twórczość cieszy się dużym zainteresowaniem i zyskała całkiem pokaźną grupę fanów. Gdzie tkwi fenomen? Na to pytanie trudno odpowiedzieć, trzeba po prostu sięgnąć po książkę i przekonać się na własnej skórze. Niektórzy twierdzą, że powieści Kinga są przereklamowane, ale ja nie odniosłam takiego wrażenia. Będąc ostatnio w bibliotece, mój wybór padł na zbiór opowiadań zatytułowany Cztery pory roku, wcześniej wydany jako Skazani na Shawshank. Przyznaję, że nie przepadam za krótkimi formami, ale tym razem zrobiłam wyjątek.

Na początek nowela, na której najbardziej mi zależało. Historia wymyślona przez Kinga została zekranizowana, a film otrzymał siedem nominacji do Oscara. O czym mowa? Oczywiście o Skazanych na Shawshank. Andy Dufrense zostaje oskarżony o zamordowanie żony i jej kochanka. Z natury spokojny o dość zimnym usposobieniu nie zrobił dobrego wrażenia na ławie przysięgłych. Wszystkie zgromadzone dowody świadczą przeciwko niemu, a oskarżyciel nie pozwala nawet na cień wątpliwości. Andy mimo zapewnień, że jest niewinny, zostaje skazany na dożywocie. Przyzwyczaja się do życia w nowych warunkach, wszystko znosi w milczeniu, zyskuje paru przyjaciół, ale również i wrogów. Mężczyzna dzięki swojej inteligencji i sprytowi zdołał zaskoczyć wszystkich: naczelnika, strażników i współwięźniów.

Skazani na Shawshank jest niezwykle sugestywnym opisem więziennej rzeczywistości – brutalnej i opartej na własnych zasadach, które nijak się mają do świata poza murami więzienia. Człowiek uczy się reguł, stara się przystosować do nowego otoczenia, przyzwyczaja do zamknięcia i życia w izolacji. Świeżo przybyli więźniowie szybko muszą pojąć również te niepisane zasady, które tak naprawdę są najważniejsze i  decydują o pozycji w hierarchii. Wybieganie przez szereg, granie zbyt pewnego siebie, albo słowna utarczka ze strażnikiem mogą spowodować katastrofalne skutki dla takiego delikwenta. Każdy ma swoje miejsce i określaną rolę. Więzienie to nie bajka, to nie są wczasy, co wyraźnie widać w opowiadaniu Kinga. W Skazanych na Shawshank zostało również pokazane przewrotne działanie systemu penitencjarnego. Trafia do więzienia niewinny człowiek, wyrok sędziego zniszczył mu życie, odbierając nadzieję na przyszłość. Emocje, jakie targają takim nieszczęśnikiem są zrozumiałe. Z drugiej strony osoba, która kilkadziesiąt lat spędziła w zamknięciu i po tak długim czasie zostaje wypuszczona na wolność nie potrafi odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Paradoksalnie tęskni za murami więzienia, bo świat jest dla niego zupełnie obcy.

Nie mogę nie wspomnieć o filmie, który miał duży wpływ na odbiór tej noweli przeze mnie. W moim odczuciu ekranizacja jest rewelacyjna i może będzie bluźnierstwem to, co teraz powiem, ale adaptacja filmowa jest lepsza od książki, co naprawdę rzadko się zdarza. Muszę przyznać, że opowiadanie trochę mnie rozczarowało, ale ma w sobie potencjał, który w pełni wykorzystał Frank Darabont przenosząc historię na ekran kinowy.

Czterech porach roku są jeszcze trzy inne krótkie formy, nad którymi już nie będę się rozdrabniać. Stephen King napisał ciekawe historie, poruszając w nich różne problemy, wykreował bohaterów pełnych skrajnych emocji i dążeń. Tematyka opowiadań jest intersująca i nieco nietypowa, jak na Kinga. Każda z nowel wnosi coś innego i inaczej wpływa na czytelnika, więc z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Książka daje też możliwość poznać autora z nieco innej strony, bo tylko jedno opowiadanie zawiera śladowe elementy horroru. Podsumowując: Cztery pory roku nie są najgorsze, ale też nie zrobiły na mnie piorunującego wrażenia. Można jednak w nich znaleźć perełki, więc polecam tę pozycję zarówno fanom Kinga, jak i osobom, które nie mogą przekonać się do tego autora, może a nuż zmienią swoje nastawienie.

piątek, 17 sierpnia 2012

Czasami warto umrzeć - Lee Child



Tytuł oryginału: Worth Dying For
Tłumaczenie: Lech Z. Żołędziowski
Stron: 463
Wydawnictwo: Albatros
Moja ocena: 4/6 - dobra


Lee Child to brytyjski pisarz, studiował prawo, a następnie pracował w telewizji. Jest autorem cyklu powieści sensacyjnych, których bohaterem jest Jack Reacher. Bohater ten stał się znakiem firmowym pisarza, a książki Childa zyskały sporą popularność. Pod koniec roku do kin ma wejść ekranizacja jednej z jego powieści. Czytałam już kilka książek tego autora, które przypadły mi do gustu, więc bez wahania sięgnęłam po Czasami warto umrzeć.

Jack Reacher pojawia się w Nebrasce i już na wstępie nabruździł sobie u dość wpływowych ludzi. Rodzina Ducanów prowadzi firmę transportową i wszyscy mieszkańcy tego rejonu są od nich uzależnieni. Dodatkowo Ducanowie zajmują się nielegalnym importem towaru i jak się później jeszcze okazuje są zamieszani w sprawę sprzed dwudziestu pięciu laty. Reacher powinien jak najszybciej się stamtąd wynosić, ale postanawia się przyjrzeć temu niewyjaśnionemu śledztwu. Ducanowie mają problem z dostarczeniem towaru, a ich pośrednicy z Las Vegas zaczynają się niecierpliwić, więc bracia postanawiają zrobić z Reachera kozła ofiarnego. Zaczyna się polowanie i czysta chęć zemsty.

Czasami warto umrzeć to już piętnasta część cyklu, w których najważniejszą rolę odgrywa Jack Reacher. Nieznajomość wcześniejszych książek zupełnie nie przeszkadza w lekturze, sama czytam je w różnej kolejności i chronologia nie ma większego znaczenia. Postać głównego bohatera zafascynowała mnie już przy pierwszym spotkaniu z twórczością autora. Child miał świetny pomysł na kreację bohatera, który z marszu zyskał moją wielką sympatię. Jack Reacher przez trzynaście lat służył w żandarmerii armii Stanów Zjednoczonych, a teraz jako cywil włóczy się po świecie, nie mając żadnych zobowiązań i planów na przyszłość. Dla ludzi, którzy mu podpadną, jest bezlitosny, ale osobom potrzebującym pomoże bezinteresownie. Z wyglądu nie wzbudza zaufania, a raczej powoduje strach, nie jest to napakowany osiłek z małym rozumkiem, ale inteligentny i niebezpieczny facet. Każda powieść z jego udziałem ma podobny schemat: Reacher pojawia się znikąd, zupełnie przypadkowo lub też świadomie wkracza w sam środek jakieś mrocznej sprawy, a po rozwiązaniu problemu po prostu wyrusza w dalszą drogę. Te wszystkie cechy składają się na dość oryginalną postać, dzięki której książki Childa nie są sztampowymi thrillerami z przewidującym i mało wyrazistym bohaterem.

Samo miejsce akcji jest dość nietypowe – tereny rolnicze z dala od cywilizacji i wrzawy dużych miast. Mieszkańcy tego rejonu są podporządkowani braciom Ducanom, którzy dzierżą władzę jaka jakaś wielka sycylijska rodzina z groźnym Donem na czele. Przypadkowe pojawienie Reachera burzy spokojną codzienność i wywołuje lawinę niepożądnych wypadków. Aż nie do wiary, że jedna osoba może spowodować takie zamieszanie. Bohater był jak tornado, niczym Rambo kosił wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Spryt i przebiegłość Reachera na pewno uatrakcyjnia fabułę, ale bez przesady, on jest tylko człowiekiem. Cała intryga jest dobrze skonstruowana, bo do podejrzanych interesów dochodzi jeszcze sprawa zaginięcia dziewczynki sprzed dwudziestu pięciu laty, która nigdy nie została wyjaśniona. Fabuła zaciekawia, a kilka dodatkowych wątków skutecznie komplikuje akcję. Czasami warto umrzeć to przyzwoity thriller sensacyjny, który zawiera podstawowe elementy składowe - niezgorszą intrygę, nietypowego bohatera, tajemnicę do rozwiązania i trochę mordowania.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Pierwszy śnieg - Jo Nesbø



Tytuł oryginału: Snømannen
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka
Stron: 428
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Moja ocena: 4/6 - dobra


Nie można zaprzeczyć, że skandynawskie kryminały stały się bardzo popularne i cieszą się wielkim zainteresowaniem wśród czytelników, a autorzy z Północy mnożą się, jak grzyby po deszczu, prześcigając się w zawiłych intrygach i nietuzinkowych morderstwach. Jo Nesbø to norweski pisarz, który na swoim koncie ma już kilka literackich nagród. Największą popularnością cieszy się jego cykl kryminałów, w których głównym bohaterem jest komisarz Harry Hole. Powieść kryminalna, która wpadła mi w ręce została uznana za najlepszą książkę roku 2007 w Norwegii. Czy Pierwszy śnieg zasłużył na takie wyróżnienie?

Coraz większa liczba zaginionych kobiet staje się podejrzana. Zazwyczaj motyw zniknięcia jest banalny: problemy w małżeństwie, chęć oderwania się od codzienności, chwila wytchnienia od rodziny. Jednak odnalezienie zwłok, a raczej małej ich części, prowadzi do zupełnie niespodziewanej koncepcji. Czyżby w Oslo grasował seryjny morderca? Komisarz Harry Hole dostaje list, którego nadawca podpisał się jako Bałwan. Okazuje się, że początek zimy i pojawienie się pierwszego śniegu jest dla mordercy bodźcem do działania, a trwa to już od kilku lat. Policjant angażuje się w śledztwo, które nabiera tempa. Kim jest Bałwan i dlaczego akurat Harry’ego wybrał na swojego przeciwnika? Komisarz próbuje odgadnąć, co łączy ze sobą ofiary i znaleźć schemat, którym kieruje się sprawca.

Największym plusem książki jest na pewno sam bohater. Autorowi udało się stworzyć intrygującą, nieco mroczną i nieszablonową postać. Harry Hole jest opętany pracą i nie do końca w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Prowadzenie śledztwa, szukanie powiązań i tropienie mordercy jest dla niego, jak narkotyk. To uzależnienie zastępuje mu inne, które może go zniszczyć w każdej chwili. Harry zdaje sobie sprawę ze swojej słabości, której niestety czasami się poddaje. Mężczyzna jest jednak najlepszy w swoim fachu i doskonale wywiązuje się ze swoich obowiązków. Hole nie ma w sobie nic ze schematyczności, jest niebanalnym bohaterem, który stanowi trzon całej książki. Sama struktura powieści jest dobrze skonstruowana, zwiła intryga i różne tropy, które są ze sobą powiązane, ale nie dają jasnej odpowiedzi. Autor potrafi budować napięcie i zaintrygować czytelnika.

Książka jest naprawdę dobra, mimo że udało mi się odgadnąć, kto jest sprawcą. Już na samym początku wytypowałam sobie dwóch podejrzanych, co zresztą robię za każdym razem, jak czytam kryminał, czyli prowadzę własne śledztwo. Jeden z nich okazał się tym właściwym, chociaż w pewnym momencie zwątpiłam, czy na pewno mam rację. Szkoda, że nie było tego zaskoczenia na końcu, ale Pierwszy śnieg wcale mnie jakoś strasznie nie rozczarował. Niektórzy mogą stwierdzić, że skoro sprawca wręcz krzyczy: tu jestem, to ja morduję, zgadnijcie tylko dlaczego, to nie warto sięgać po tę książkę. Może brzmi to paradoksalnie, ale wcale nie rzutuje to na dobry odbiór powieści, bo sama intryga jest ciekawa, akcja napięta, różne tropy potrafią zmylić i wyprowadzić w pole. Zachęcam do przeczytania tej książki, bo Pierwszy śnieg ma w sobie sporą dawkę dobrego kryminału, a dla osób, które rzadko sięgają po ten gatunek, osoba mordercy wcale nie musi być taka przewidywalna. Moje pierwsze spotkanie z tym autorem było całkiem udane i na pewno sięgnę po inne jego powieści.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

czwartek, 9 sierpnia 2012

Domek nad morzem - Maria Ulatowska



Stron: 376
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Moja ocena: 3/6 - przeciętna


Cały czas sobie obiecuję, że będę czytać więcej polskiej literatury i za sprawą tego postanowienia szansę dałam Marii Ulatowskiej. Przede wszystkim w oczy rzuciła mi się ładna okładka książki, a po przeczytaniu opisu, stwierdziłam, że może to być ciekawa historia. Historia o przeciwnościach losu i o życiu, które obfituje w radosne, jak i tragiczne wydarzenia. Pani Maria ma w swoim dorobku już cztery powieści, w tym właśnie Domek nad morzem. Jakie były moje wrażenia?

Główną bohaterką jest Ewa, którą poznajemy jako dziecko. Dziewczynka mieszka wraz z rodzicami i dziadkami w warszawskiej kamienicy. Ojciec Ewy jest całkowicie oderwany od rzeczywistości, najważniejsza jest dla niego praca i świat literatury, rodzina chowa się gdzieś na dalszym planie. Mama Ewy natomiast ciężko choruje i nie ma wystarczająco siły, aby opiekować się córką. Dużą uwagę dziecku poświęcają dziadkowie, których dziewczynka bardzo kocha. Ewa jest bezproblemowym dzieckiem, a jej największym marzeniem jest zostać pisarką, mieć domek nad morzem i córeczkę. Lata mijają, a w życiu Ewy wiele się zmienia. Ma za sobą smutne wydarzenia, które skrzętnie notuje w pamiętniku. Czytelnik ma szansę obserwować poczynania Ewy na przestrzeni wielu lat. Czy jej marzenia się spełniły? Czy jako pięćdziesięcioletnia kobieta cieszy się życiem w gronie kochającej się rodziny?

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że główna bohaterka wzbudzi sympatię w każdym molu książkowym. Dlaczego? Ewa uwielbia czytać i wszystkich znajomych zaraża swoją pasją. Jest skromną i czułą osobą, dla której ważna jest przede wszystkim rodzina i grono przyjaciół, któremu mogłaby uchylić nieba. Pozostałe postaci również zostały zgrabnie zarysowane i ma się wrażenie, że zna się tych ludzi od dawna. Domek nad morzem to spokojna (czasami może nawet za spokojna, niektóre fragmenty trochę mi się dłużyły) opowieść o losach Ewy, która z dziecka przeistacza się w młodą kobietę pełną marzeń i konkretnych celów, do których stara się dążyć. Fabuła nie obfituje w zaskakujące zwroty akcji, momentami nawet domyślałam się, jak dalej potoczą się losy bohaterów, jednak ta przewidywalność mi nie przeszkadzała. Cała historia osadzona jest w epoce PRL-u, chociaż atmosfera tamtych lat nie została wyraźnie przedstawiona. Momentami opisywany świat jest nieco bajkowy, gdzie wszyscy ludzie są życzliwi i chętnie służą pomocą. Niektórych może to irytować, ale skutecznie pomoga oderwać się od ponurej rzeczywistości.

Domek nad morzem jest książką przede wszystkim o planach i marzeniach. O marzeniach, które nie zawsze się spełniają w chwili, którą uważamy za odpowiednią. Autorka pokazała, jak los może być przewrotny, a rzeczywistość potrafi brutalnie zweryfikować nasze plany. Mimo wszystko powieść ma optymistyczną wymowę. Podjęte decyzje, nawet te niewłaściwe, prowadzą powolutku do celu, a dokonane wybory uczą i kształtują charakter. Pani Maria stara się przekazać, że lepsze czasy nastaną, ale trzeba cierpliwie czekać. Nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń. Książka jest pełna ciepła i ma charakter takiego pocieszacza, przy którym można miło spędzić czas.

piątek, 3 sierpnia 2012

Dolina umarłych - Tess Gerritsen



Tytuł oryginału: Ice Cold
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Stron: 400          
Wydawnictwo:  Albatros
Moja ocena: dobra


Tess Gerristen jest z wykształcenia lekarzem, więc nic dziwnego, że w jej dorobku można znaleźć przede wszystkim thrillery medyczne. Jej książki  pojawiają się na listach bestsellerów i całkiem słusznie. Autorka umie zaintrygować czytelnika, przedstawiając interesującą fabułę osnutą nieco mroczną atmosferą, jej powieści potrafią trzymać w napięciu do ostatniej strony. I tak było w przypadku Doliny umarłych, ale o tym za chwilę.

Maura Isles wybrała się na konferencję patologów do pokrytego śniegiem Wyoming. Na miejscu spotyka dawnego znajomego, który namawia ją na krótką wycieczkę ze swoimi przyjaciółmi. Kobieta pod chwilą impulsu i za sprawą problemów osobistych zgadza się im towarzyszyć. Jakie będą skutki tej decyzji? Samochód, którym jechali wpadł w zaspę śnieżną w miejscu z daleka od cywilizacji. Grupka przyjaciół znalazła opuszczoną osadę, w której szukali pomocy i schronienia. Wioska była całkowicie opuszczona, jednak skrywała niebezpieczne sekrety. Maura na pewno nie spodziewała się takiego obrotu sprawy i zaczęła żałować, że nie została w bezpiecznym hotelu. Było jednak za późno, teraz liczyło się tylko to, aby przetrwać. W miejscu, w którym się znaleźli czuć było atmosferę grozy. Gdzie podziali się mieszkający tu ludzie? Dodatkowo Maura ma wrażenie, że ktoś ich obserwuje, a niefortunny rozwój wypadków spowodował, że pomoc jest niezbędna, a czasu niewiele.

Dolina umarłych to ósmy tom cyklu, w którym bohaterkami są Jane Rizzoli i Maura Isles. Autorka stworzyła te postaci na zasadzie kontrastu i było to całkiem dobrym pomysłem.  Jane jest pewną siebie policjantką, lubi mieć ostatnie zdanie, a spokój odnajduje w domu razem z rodziną. Natomiast Maura to powściągliwa perfekcjonistka, która pracuje jako patolog sądowy, a jej sprawy prywatne są nieco skomplikowane. Kobiety bardzo się od siebie różnią, ale nie przeszkadza im to w byciu przyjaciółkami. To właśnie one grają pierwsze skrzypce, ale pozostali bohaterowie również zostali porządnie wykreowani. Trzeba oddać pani Gerristsen, że zarysowała postaci, które mają charakter i są dużym plusem książki. Sama intryga również wypadła bardzo dobrze. Tym razem akcja nie dzieje się w sterylnym pomieszczeniu w prosektorium, gdzie doktor Isles zwana Królową Śmierci przeprowadza sekcję zwłok. Miejscem rozgrywanych wydarzeń jest las zasypany śniegiem, który skrywa przerażające sekrety. W pewnym momencie rozpoczyna się polowanie, jednak nie na zwierzynę, celem jest Maura. Dlaczego? Co odkryła kobieta? Przekonajcie się sami.

Tess Gerritsen posłużyła się dość znanym motywem, jakim jest sekta, kontrolowanie i manipulowanie ludźmi, a do tego dodała jeszcze potworne morderstwo w odległym i trudno dostępnym miejscu. Wątek ten poprowadziła w ciekawy sposób, naprowadzając na różne tropy, aby w końcu zaskoczyć rozwiązaniem. Wydawałoby się, że na pozór sprawa została wyjaśniona, ale nieoczekiwany zwrot akcji jeszcze bardziej ubarwił i tak zajmującą fabułę. Autorka miała ciekawy pomysł, a wykonanie okazało się jeszcze lepsze. Książka trzyma w napięciu, fabuła jest tak skonstruowana, że nie pozwala czytelnikowi się nudzić, a zakończenie na pewno zaskakuje. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Dolina umarłych to dobry kryminał, który potrafi zaintrygować.

Baza recenzji Syndykatu ZwB