Tytuł oryginału: The Last Werewolf
Tłumaczenie: Martyna Plisenko
Stron: 418
Wydawnictwo: Replika
Moja ocena: 4/6
Wilkołaki zaraz obok wampirów to dość wdzięczny temat i
częsty motyw wykorzystywany w książkach, bądź filmach. Legenda pełna swoistych
symboli, owiana nutką grozy i niebezpieczeństwa. Potworna klątwa, księżyc w
pełni, ciemny i ponury las, z którego słychać przejmujące wycie, intryguje i z
pewnością pobudza wyobraźnię. Prawdę mówiąc dotychczas nie trafiłam, ani też
specjalnie nie szukałam historii o wilkołakach. Książki z gatunku paranormal
romance do mnie nie przemawiają, a jedynym znanym mi wilkołakiem do tej pory
był poczciwy profesor Lupin. Dotychczas spotkałam się z różnymi recenzjami na
temat książki Glena Ducana. Zaciekawiona rozbieżnością opinii i samą tematykę, z chęcią zabrałam się za czytanie Ostatniego wilkołaka.
Jake Marlow jest wilkołakiem, który żyje już ponad dwieście
lat. Klątwa dotknęła go, kiedy miał około trzydziestki i był szczęśliwym mężem,
mając u boku piękną i kochającą kobietę. Wraz z pierwszą przemianą cały jego
dotychczasowy świat runął. Mijały lata, a on raz w miesiącu stawał się potworem.
Miał jednego przyjaciela, który znał prawdę, ale mimo to Jake czuł się samotny
i nieszczęśliwy. Dowiaduje się, że jest ostatnim przedstawicielem swojego
gatunku, a specjalna organizacja o nazwie MOKFO bardzo się nim interesuje. Jake
jest celem, który trzeba zlikwidować. Mężczyzna przyjmuje to ze stoickim
spokojem, nie mając nawet zamiaru się bronić. Ten stan rzeczy zmienia się, kiedy
poznaje Talullę. Dodatkowo panem Marlowem interesują się wampiry, które chcą go
wykorzystać do swoich niecnych czynów. Do czego jest potrzebny wampirom i jaką
rolę odegrała w jego życiu Talulla?
Początkowo książka wydała mi się strasznie przegadana.
Pomyślałam, że jeśli powieść będzie wyłącznie składała się z takich dysput
filozoficznych pełnych egzystencjalizmu, to będę rozczarowana. Trochę naiwnie
jest wierzyć informacjom na okładce, ale opis książki przecież nie powinien być
wyssany z palca. Ostatni wilkołak ma być przerażającą powieścią, zachwycającym
i spryskanym krwią horrorem. Tymczasem bohater bardzo lubił dywagować nad
sensem swojego istnienia, śmierci się nie bał, wręcz czekał na nią pogodzony z
losem. W końcu po dwustu latach może poczuć się znudzony, prawda? Miałam tylko
nadzieję, że nie odczuję podobnego znużenia historią Jake’a. Okazało się, że
książka potrafi zaintrygować. Może nie wieje grozą, ale powieść jest wciągająca
i ma swoisty klimat. Narracja, która z początku do mnie nie przemawiała,
okazała się całkiem dobrym rozwiązaniem. Nawet to filozoficzne ględzenie
idealnie wkomponowało się w fabułę i co ważniejsze, pasowało do osobowości
Jacoba. Było świetnym dopełnieniem kreacji bohatera i toczącej się akcji, która
na szczęście ruszyła z kopyta.
Ostatni wilkołak był całkiem dobrą lekturą, polało się
trochę krwi, nie zabrakło zwrotów akcji, które nadały tempa i ubarwiły
historię. Jednak jeśli oczekujecie powieści grozy, to możecie poczuć się nieco
rozczarowani. Owszem, książka trzyma w napięciu, było kilka mocniejszych
opisów, w dużej części powiało też erotyzmem, ale czytając zakończenie zamiast
poczuć strach, to się najnormalniej w świecie wzruszyłam. Jakbym chwyciła do
ręki romans pełen miłosnych wyznań i emocjonujących wydarzeń. Nie takiego stanu
ducha oczekuje się, czytając horror. Gdzie trwoga, napięte nerwy, dreszczyk
emocji? Zamiast tego pojawiło się głośne westchnienie, które towarzyszy podczas
czytania ckliwej sceny. Paradoksalnie wydaje się to nieco komiczne. Ja tu
jestem nastawiona na rozbryzgi krwi, latające flaki i inne potworności, a
czułam się, jakbym oglądała Titanica. Pomijając zakończenie, książka utrzymana
jest w takim nieco perwersyjnym klimacie, ma w sobie coś intrygującego, ale na
pewno nie jest to horror z prawdziwego zdarzenia. Legenda wilkołaka w wydaniu
Glena Duncana mnie nie zawiodła, ale nie będzie też żadnego piania z zachwytu.
Jak już pisałam, książka jest dobra i warto skonfrontować dotychczasowe
wilkołacze opowieści z tą historią, która może Was zaskoczyć.