poniedziałek, 29 października 2012

Sekretny język kwiatów - Vanessa Diffenbaugh



Tytuł oryginału: The Language of Flowers
Tłumaczenie: Małgorzata Miłosz
Stron: 400
Wydawnictwo: Świat książki
Moja ocena: 4/6


Po Sekretny język kwiatów sięgnęłam nieufna jak lawenda (porównanie adekwatne do tematyki książki, a co). Sama fabuła nie do końca mnie przekonywała, jednak mnogość pozytywnych opinii na temat debiutu Vanessy Diffenbaug spowodowała, że nie mogłam przejść obok tej powieści obojętnie. Obawiałam się, że wszystkie ochy i achy będą nieco nad wyraz, a ten cały kwiatowy wątek nie przypadnie mi do gustu i uznam za kiczowaty. Starając powstrzymać się nieco sceptyczne nastawienie, zabrałam się za lekturę. Czy warto skusić się na Sekretny język kwiatów?

Victoria miała najgorsze dzieciństwo, jakie może spotkać dziecko. Jako sierota została ulokowana w domu dziecka, albo w kolejnych rodzinach zastępczych. Nigdzie nie potrafiła zagrzać dłużej miejsca, opisywano ją jako aspołeczną i nie mogącą się przystosować do nowego otoczenia. Czy to była wyłącznie wina dziewczynki, a może po prostu spotykała nieodpowiednie osoby? W końcu trafia do Elizabeth, która mimo wszystko chce zatrzymać Victorię. Początkowo dziewczynka była strasznie nieufna, ale z czasem uwierzyła, że może z Elizabeth stworzyć rodzinę. Całą historię poznajemy z punktu widzenia Victorii, która obecnie skończyła osiemnaście lat i wraca do wspomnień sprzed kilku lat. Co się stało, że nie została razem z Elizabeth? Dziewczyna próbuje uporać się z przeszłością i jednocześnie odkrywa w sobie niezwykły talent. Zna sekretne znaczenie niemal wszystkich kwiatów i potrafi stworzyć bukiety, które pomagają wielu ludziom w bliżej nieokreślony sposób.

Już sam tytuł nam podpowiada, że w książce dużą rolę będą odgrywać kwiaty i ich znaczenie. Dotychczas nie zastanawiałam się nad tym, co mogą oznaczać poszczególne bukiety, zupełnie nie przywiązywałam do tego wagi. Kwiat to kwiat, prawda? Otóż niekoniecznie! Każdy w nich kryje w sobie informację, której, zupełnie nieświadomi, możemy nie rozszyfrować i nie docenić. Początkowo opisy znaczeń poszczególnych kwiatów mnie nużyły i może nawet przeszkadzały, ale z czasem stwierdziłam, że jest to na swój sposób fascynujące. Spodobała mi się scena, w której bohaterowie wręczając sobie kwiaty, przekazywali sobie istotne wiadomości. Po prostu rozumieli się bez słów. Swoje stanowisko i emocje wyrażali poprzez język, który potrafi zrozumieć niewiele osób. Nie od razu zafascynowała mnie ta sekretna mowa, ale w pewnym momencie uznałam, że ma w sobie coś magicznego. Dzięki temu aspektowi książka w dużej mierze zawdzięcza swój urok.

Akcja powieści płynie w refleksyjnym rytmie, jakby miała na celu uspokoić skołatane nerwy. Jednak nie brakuje w niej emocji, książka jest nimi naszpikowana i nie zawsze są to pozytywne odczucia. Przez większość część lektury odczuwałam nieokreślony niepokój. Historia jednak paradoksalnie pozwala się wyciszyć. Dlaczego? Może właśnie ze względu na istotną rolę kwiatów, które otaczają nas z każdej strony, albo kwestia leży w samym rozegraniu fabuły. Sekretny język kwiatów nie jest książką pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji, które trzymają w napięciu i wywołują gamę ambiwalentnych emocji. Nie. Powieść Vanessy Diffenbaugh to zupełnie inny rodzaj lektury, który zmusza do zatrzymania, chwili oddechu i powolnemu rozkoszowaniu się każdym słowem. Przynajmniej takie odebrałam wrażenie. Początkowo trudno było mi się przestawić i wczuć w tę historię, ale kolejne strony ułatwiały mi to coraz bardziej. Były jednak fragmenty, które wprawiały mnie w ogromny smutek i przygnębienie, albo czułam złość z powodu zachowania Victorii i decyzji, które podejmowała.

Nie jestem pewna, czy polubiłam główną bohaterkę. Wydała mi się całkowicie oderwana od rzeczywistości, jakby na niczym jej nie zależało i była święcie przekonana, że nic dobrego nie może ją spotkać. Coś mnie jednak w niej intrygowało, próbowałam zrozumieć jej zachowanie i liczyłam, że w końcu wyjdzie ze swojej skorupy i otworzy się na ludzi. Bardzo też byłam ciekawa Elizabeth i jej stosunków z siostrą, kryła się tutaj jakaś tajemnica. Zastanawiałam się, co musiało się wydarzyć, że przekreśliło siostrzaną więź, a próby ponownego kontaktu były natychmiast gaszone. Autorka nie od razu zdradza nam sekret, tylko powoli odkrywa karty, rozbudzając w ten sposób ciekawość. Grant również jest dość tajemniczą postacią i chyba wzbudził moje największe zainteresowanie i żałuję, że Diffenbaugh tak niewiele poświęciła mu uwagi. Bohaterowie nie są szablonowi, każdy z nich zmaga się z własnymi demonami i ma swoją przeszłość, która go ukształtowała.

Sekretny język kwiatów był dość specyficzną lekturą. Zazwyczaj sięgam po nieco inny typ książek, ale pomyślałam, że warto spróbować czegoś niecodziennego. Trudno mi jednoznacznie wydać werdykt, czy historia stworzona przez Diffenbaugh przypadła mi do gustu. Cały czas z niepokojem śledziłam poczynania bohaterki i to uczucie zaniepokojenia nieco mi przeszkadzało podczas czytania, momentami chciałam książkę odłożyć, ale jakaś siła przyciągała mnie do niej ponownie. Autorka poruszyła trudne tematy, jak życie dziecka w rodzinach zastępczych, czy trudy macierzyństwa, wkładając w to mnóstwo emocji, które bez wątpienia dają się odczuć. Książka na szczęście kończy się pozytywnym akcentem udowadniając, że każdy błąd można naprawić i uzyskać przebaczenie. Sekretny język kwiatów bez wątpienia dostarczy mnóstwo emocji i skłoni do chwili refleksji.

piątek, 26 października 2012

W milczeniu - Erica Spindler



Tytuł oryginału: In Silence
Tłumaczenie: Klaryssa Słowiczanka
Stron: 480
Wydawnictwo: Mira
Moja ocena: 4/6


Miałam sobie zrobić przerwę od kryminałów, ale nie mogłam się powstrzymać i wypożyczyłam z biblioteki W milczeniu autorstwa Eriki Spindler. Z twórczością tej autorki miałam już do czynienia, więc wiedziałam, czego mogę się mniej więcej spodziewać. Pisarka cieszy się niemałą popularnością wśród miłośników thrillerów, więc pomyślałam, że warto po raz kolejny zaryzykować. Poprzednia jej książka, którą czytałam, nie powaliła mnie na kolana, ale przecież nie będę przekreślać autorki po jednej nieudanej lekturze. Tym razem trafiłam lepiej.

Avery po kilkunastu latach wraca do rodzinnego miasteczka za sprawą tragicznej wiadomości. Jej ojciec, szanowany obywatel, którego wszyscy darzyli sympatią, popełnił samobójstwo. Młodej kobiecie trudno w to uwierzyć, chociaż wszystkie ślady na to wskazują. Podczas robienia porządków Avery znajduje pudełko pełne starych wycinków z gazet, które dotyczyły morderstwa sprzed piętnastu laty. Dlaczego ojciec zbierał te informacje? Wszystko staje się jeszcze bardziej podejrzane, kiedy w miasteczku zostają odnalezione zwłoki kobiety, a pewien mężczyzna ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Czy te sprawy się ze sobą łączą? W Avery rodzi się przypuszczenie, że ojciec wcale nie popełnił samobójstwa, a stał się ofiarą morderstwa.

Erica Spindler miała nienajgorszy pomysł na intrygę kryminalną, może mało oryginalny, ale na pewno wzbudzający zainteresowanie. Akcja toczy się w małym miasteczku, w którym pewna grupa osób postanowiła pilnować porządku, nie zważając na lokalną policję. Organizacja ta miała jednak własne pojęcie o tym, co jest dobre dla społeczności, a ich działalność przeradzała się w niebezpieczny fanatyzm. Można się pokusić o stwierdzenie, że działali na zasadzie sekty, ale mieli nieco inne priorytety i dość potworne sposoby, aby zachować odpowiedni wizerunek miasteczka. Ofiar nie brakuje i autorka wykazała się niemałą wyobraźnią, wymyślając sposób ich śmierci. Nie ma banalnego strzału w głowę, czy uduszenia, jest nieco bardziej makabrycznie, co na pewno znajdzie uznanie wśród fanów thrillerów. To jednak nie wystarczyło, aby stworzyć atmosferę grozy i czystego strachu. W milczeniu nie należy do tego typu lektur, podczas których w napięciu śledzimy akcję, obgryzając paznokcie i wzdrygając się przy najmniejszym szmerze. Niestety, nie jest to mrożąca krew w żyłach historia, że po przeczytaniu będziemy się bali zgasić światło. Nic z tego, książka może wywołać jedynie malutki powiew makabry i spowodować leciutkie ukłucie trwogi.

Dlaczego książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jakie oczekuje się podczas czytania thrillerów? Wina przede wszystkim leży po stronie bohaterów, którzy są strasznie schematyczni i do bólu przewidywalni. Autorka oczywiście próbuje nas zmylić, opisując charakter poszczególnych postaci i spróbować wpłynąć na ich odbiór, zapewniając że ten jest dobry, a ten jakiś podejrzany. Jestem jednak przekonana, że miłośnicy kryminałów, od razu przejrzą tę zagrywkę i szybko się domyślą, jak się sprawy naprawdę mają. To niestety psuje przyjemność z czytania. Szybkie odkrycie sprawcy jest dużym minusem i powinno być wręcz niedopuszczalne. Czytając kryminał, lubię czuć tę nieustanną niepewność i zastanawiać się, kto jest mordercą. Tutaj niestety ten aspekt szybko odpadł, pozostało jedynie zastanawiać się nad motywem, który niestety po części również był znany. Jednak nie można było przewidzieć poczynań mordercy i to właśnie było najbardziej intrygujące.

Książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, kartki po prostu same uciekają. Autorka nie przytłacza zbędnymi opisami, charakterystyka bohaterów jest pobieżna, ale w zupełności wystarczająca. Akcja toczy się wartko, nie ma chwil przestoju i niepotrzebnego ględzenia o niczym. Język może nie jest bogaty, ale w przypadku takiego lekkiego kryminału nie odgrywa to znaczącej roli i nie przeszkadza w odbiorze. W milczeniu nie jest wymagającą lekturą, ale przyjemnym czytadłem z malutkim dreszczykiem emocji. Sięgając po ten tytuł, nie oczekiwałam żadnej rewelacji, więc nie czuję się rozczarowana i nie narzekam na zmarnowany czas. Mimo kilku mankamentów, książka potrafi trzymać w napięciu, ponieważ pojawiają się nowe wątki, na jaw wychodzą sekrety i akcja idzie naprzód.

Biorąc pod uwagę poprzednią pozycję autorki, którą czytałam, W milczeniu wypada o wiele lepiej. Intryga kryminalna nie jest jakaś najgorsza, chociaż dość przewidywalna. Bohaterowie są w porządku, ale podczas czytania nie poświęciłam im zbyt dużo uwagi. Dla porównania w książkach Charlotte Link pojawia się rewelacyjne studium psychologiczne postaci, w przypadku pani Spindler tego nie uraczymy. Nie mówię, że W milczeniu było beznadziejne, bo spełniło swoje zadanie, książka mnie zaciekawiła i wciągnęła. Nie mogę jej nazwać budzącym grozę thrillerem, ale jest to w miarę dobry kryminał. Lubię takie historie i nie przeszkadzała mi nawet przewidywalność. A na osobach, które rzadko sięgają po taki gatunek, książka może nawet zrobić większe wrażenie. 

poniedziałek, 22 października 2012

Muskając aksamit - Sarah Waters



Tytuł oryginału: Tipping the velvet
Tłumaczenie: Magdalena Gwalik - Małkowska
Stron: 421
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Moja ocena: 2/6


Muskając aksamit wyszperałam na bibliotecznej półce. Sam tytuł bardzo mi się spodobał, a nazwisko autorki brzmiało znajomo. Okazało się, że w jej dorobku znajduje się Złodziejka – powieść, którą czytałam jakiś czas temu i która zafascynowała mnie klimatem wiktoriańskiej Anglii. Pełna dobrych przeczuć wypożyczyłam książkę, licząc na zajmującą lekturę. O jakie było moje rozczarowanie!

Historię poznajemy z punktu widzenia Nancy, która jest narratorką powieści. Do jej rutynowego życia wkrada się zupełnie coś nieoczekiwanego. Poznaje Kitty Buttler, artystkę, która występuje na deskach teatru. Zaprzyjaźniają się ze sobą i pewnego dnia Nancy oznajmia rodzinie, że wyjeżdża do Londynu wraz z nowo poznaną przyjaciółką. Szybko przyzwyczaja się do życia w mieście i zaczyna własną karierę. Z nieśmiałej córki sprzedawcy ostryg przeistacza się w gwiazdę rewii londyńskiej. Wydawałoby się, że Londyn sprostał jej oczekiwaniom i pomógł spełnić marzenia. Jednak pewna sytuacja rujnuje wszystko, Nancy nie tylko rezygnuje z pracy w teatrze, ale również traci osobę, którą pokochała od pierwszego wejrzenia.

Książkę zaczęłam czytać z wielkim zainteresowaniem, przede wszystkim ze względu na tło epoki – Anglia pod koniec XIX wieku od dawna wzbudza moją fascynację. Jednak z każdą kolejną kartką rosło moje rozczarowanie. Muszę zaznaczyć, że autorka  potrafi stworzyć odpowiednią atmosferę tamtych czasów, ale to jest jedyny plus tej książki. Waters jako znawczyni powieści wiktoriańskiej serwuje nam mnóstwo szczegółów dotyczących strojów, ciemnych zakątków miasta, czy panujących wtedy obyczajów. Trzeba przyznać, że zrobiła to w niezwykle realistyczny sposób i bez trudu można wczuć się w ten osobliwy XIX – wieczny klimat. Jednak mimo tematyki, która może wzbudzać kontrowersje, a nawet momentami siać zgorszenie, książka jest po prostu nudna. Akcja wlecze się jak flaki z olejem, bohaterka tylko błąka się po ulicach Londynu, albo oddaje seksualnym zabawom. Jedynie fragmenty dotyczące pracy w teatrze wydały mi się interesujące, cała reszta mnie nużyła i w efekcie przeskakiwałam co kilka kartek, czytając pobieżnie z nadzieją, że w końcu coś zacznie się dziać. Nie oczekiwałam wybuchu wulkanu, nagłej zarazy, czy Kuby Rozpruwacza, szukającego kolejnej ofiary, ale przydałby się choć minimalny skok akcji. Może częste opisy zbliżeń, momentami nieco perwersyjnych, miały dodać pikanterii, ale chyba nie zdało to egzaminu.

W tej historii po prostu nic ciekawego się nie dzieje, a główna bohaterka tylko mnie irytowała swoim zachowaniem. Początkowo Nancy wydała mi się dziewczyną może nieco zagubioną, ale mającą w sobie potencjał, a niestety nie zyskała w moich oczach. Naiwna dziewczynka ze swoim ślepym uwielbieniem zmieniła się w bezmyślną pannę, która nie ma własnego zdania i jej jedynym celem w życiu są uciechy łóżkowe. Nie potrafiła się odnaleźć, przybierała różne stroje i maski, gubiąc po drodze swoje prawdziwe ja. Stawała się kimś, kim oczekiwano żeby była. Może za surowo ją oceniam, ale takie odniosłam wrażenie, Nancy strasznie mnie denerwowała swoim podejściem do życia.

Muskając aksamit to historia o niespełnionych marzeniach i bólu porzucenia przez ukochaną osobę. Nancy po przybyciu do Londynu wiodła życie na dość dobrym poziomie, ale szybko dotknęła ją brutalna rzeczywistość, dając wręcz po twarzy i odbierając resztki naiwnego spojrzenia na świat. Jest to książka o poszukiwaniu własnego miejsca i zrozumieniu swoich pragnień, których spełnienie daje szczęście i ukojenie. Powieść więc powinna wprost kipieć od emocji, ale szczerze, to nie doszukałam się ich zbyt wielu. Pamiętam wyłącznie początkową rozpacz Nancy, a potem tylko nieokreśloną pustkę. Chyba nie potrafiłam wczuć się w tę historię, która mimo wszystko wydała mi się po prostu nijaka. Bo ile można czytać o lesbijskich skłonnościach, na których opiera się cała książka.

To moje drugie spotkanie z twórczością Waters i również w tej książce pojawia się motyw homoseksualnej miłości. Tym razem autorka niczym mnie nie zaskoczyła, ponownie ta sama sceneria wiktoriańskiej Anglii i bohaterka, która odkrywa swoje seksualne potrzeby. Najbardziej podobało mi się tło historyczne, które zostało sumiennie odwzorowane, ale książka niestety mnie rozczarowała. Była jakby powieleniem poprzedniej, którą miałam okazję czytać. Wydaje mi się, że Muskając aksamit zrobi większe wrażenie na tych, którzy nie mieli dotychczas do czynienia z twórczością Waters. Tematyka potrafi wzbudzić mieszane uczucia, a osadzenie akcji w XIX - wiecznej Anglii jest ogromną zaletą, ponieważ historia ma swoisty klimat. Czy polecam tę książkę? Muskając aksamit ma w sobie coś nieuchwytnego, co może zafascynować, albo wprowadzić w znużenie. Musicie sami się przekonać.

sobota, 20 października 2012

A między nami ocean... - Susan Wiggs



Tytuł oryginału: The Ocean Between Us
Tłumaczenie: Barbara Kośmider
Stron: 460
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Moja ocena: 5,5/6


O książkach Susan Wiggs naczytałam się sporo dobrego i byłam ciekawa jej twórczości. W bibliotece zwróciłam uwagę na A między nami ocean..., ale nie byłam za bardzo przekonana, bo stwierdziłam, że chyba nie pora na poruszającą historię. Ostatecznie jednak wypożyczyłam książkę, bo zaintrygowała mnie postać głównego bohatera – oficera marynarki. Autorka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, fabuła okazała się niezwykle wciągająca i zrobiła na mnie niemałe wrażenie.

Rodzina Bennettów nie może narzekać na rutynę i brak wrażeń. Dlaczego? Steve, mąż i ojciec, jest oficerem marynarki i co kilka lat są zmuszeni przenieść się w nowe miejsce. Początkowo Grace była podekscytowana przeprowadzkami, dopingowała męża i starała mu się pomóc w karierze. Za każdym razem, gdy Steve musiał wyjechać, rozłąka bolała, ale Grace była pełna zrozumienia. Z czasem jednak zaczęło się to zmieniać, dzieci dorosły i kobieta zapragnęła stabilizacji. W ich małżeństwie zaczęły pojawiać się rysy, a dodatkowo nagle na jaw wychodzi tajemnica z przeszłości Steva, z którą Grace nie potrafi się pogodzić. Gdy mężczyzna wyrusza na kilkumiesięczne szkolenie, rozstają się niespokojni z mnóstwem niedopowiedzeń i przeświadczeniem, że to może być koniec. Kiedy Grace dostaje wiadomość, że na lotniskowcu miał miejsce wybuch, a jej męża uznano za zaginionego, ogarnia ją przerażenie i zastanawia się, czy będą mieli jeszcze możliwość, aby wszystko naprawić.

O czym jest książka Susan Wiggs? Przede wszystkim jest to historia o miłości, pragnieniach, marzeniach tych spełnionych i tych czekających na realizację, trudnych decyzjach i poszukiwaniu szczęścia. Autorka stworzyła na pozór zwykłą historię rodzin marynarskich, które zdecydowały się na niełatwe życie pełnie pożegnań, długiej rozłąki z bliskimi, wyczekiwania i nadziei. Dzięki nietuzinkowej kreacji postaci i świetnemu opisowi ich uczuć historia zyskuje na autentyczności, co jest ogromnym plusem. Bez trudu można wczuć się w położenie bohaterów, zrozumieć ich postępowanie i z całego serca życzyć im szczęścia, jakby znało się tych ludzi od dawna. Najbardziej zafascynowała mnie postać Steva, ale z uwagą też obserwowałam zachowanie Josha, czy poczynania młodych Bennettów. To właśnie ten realizm i opis codzienności, która jest pełna przeciwności losu, powoduje, że książkę czyta się z dużym zaangażowaniem. Mnie ta historia bardzo poruszyła i kilka razy musiałam ją odłożyć i chwilę odczekać.

Dawno żadna książka nie wywołała we mnie tylu emocji i sama się dziwię, że tak ją odebrałam. Trudno było mi przebrnąć przez pierwsze kilkanaście stron, ponieważ miałam w sobie dziwne przeświadczenie, że historia będzie przygnębiająca. Lektura jednak wciągała mnie coraz bardziej, fabuła mnie bardzo zainteresowała,  zżyłam się z bohaterami i z uwagą śledziłam ich losy. Moje odczucia zmieniały się co kilka kartek, smutek zamieniał się w irytację, którą zastępował niepokój i nadzieja, że wszystko jednak dobrze się skończy, momentami pojawiał się uśmiech, zaraz po nim napięcie i ogromne wzruszenie. Nie spodziewałam, że ta książka niesie ze sobą taki ładunek emocji. A między nami ocean… to słodko-gorzka historia, która porusza kilka kwestii, nad którymi warto się chwilę zastanowić. Na jak wielkie poświęcenie jesteśmy gotowi dla swoich bliskich? Czy kariera zawodowa powinna być najważniejszym celem w życiu, a rodzina tylko miłym dodatkiem? Na te pytania, jak i wiele innych, odpowiedź można znaleźć na kartkach książki Wiggs. Świetna powieść obyczajowa, którą szczerze polecam.

wtorek, 16 października 2012

Mistyfikacja - Candace Camp



Tytuł oryginału: Indiscreet
Tłumaczenie: Wojciech Usakiewicz
Stron: 444
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Moja ocena: 5,5/6


Sięgając po Mistyfikację, zupełnie nie kojarzyłam nazwiska autorki i nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Będąc w bibliotece, tylko pobieżnie przeczytałam opis na okładce i pomyślałam, że mogę zaryzykować. Przyznaję się bez bicia, że lubię romanse, a tym razem trafiłam na romans historyczny i zastanawiam się, dlaczego tak rzadko sięgam akurat po ten gatunek. Nie spodziewałam się, że historia tak mnie zafascynuje, co stało się przede wszystkim za sprawą samej atmosfery powieści, która spowodowała, że nie chciałam odłożyć lektury. Na pewno nie jest to ostatnia książka pani Camp, którą miałam w ręku.

Camilla nie bardzo wie, jak wybrnąć ze swoich kłopotów. Poniosła ją wyobraźnia i skłamała dziadkowi, że jest zaręczona. Boi się wyznać prawdę, ponieważ stary opiekun jest ciężko chory i silne emocje mogą źle się dla niego skończyć. Zupełnie przypadkowo znajduje rozwiązanie w postaci Benedicta. Uzgadnia z mężczyzną, że będzie on udawał jej narzeczonego, a w zamian otrzyma pieniądze. Mężczyzna zgadza się, jednak jego celem nie jest zapłata za tę maskaradę, a dostanie się do posiadłości Camillii i swobodny dostęp do informacji, aby mieć możliwość wytropić spisek. Para mimo początkowej niechęci do siebie, stara się grać zakochanych i brną w kolejne kłamstwa. Benedict powoli odkrywa siatkę przemytników, a Camilla stara się, aby rodzina nie odkryła prawdy.

Dużym plusem są postaci, które stworzyła pani Camp: on przystojny, inteligentny, pewny siebie, pełen sarkazmu, sprawiający wrażenie groźnego i niebezpiecznego, ona nie jest głupiutką panną, którą jedyną ambicją jest wyjście za mąż, trzyma się własnych poglądów, wie czego chce, na pewno jest to kobieta z charakterem. Mamy zatem barwnych i wyrazistych bohaterów, dzięki którym historia jest o wiele bardziej interesująca. A nie jest to banalna historyjka o miłości, na pewno nie. Oczywiście romans między bohaterami, a raczej gra pozorów (przynajmniej na początku), odgrywa kluczową rolę, ale pojawia się również niezgorsza intryga, trochę sekretów i tajemnic rodzinnych i oczywiście nie mogło zabraknąć również nieco niebezpiecznych i zagrażających życiu sytuacji. To wszystko składa się na naprawdę wciągającą powieść, która bardzo przypadła mi do gustu. Może nie jest to literatura wysokich lotów, ale ja spędziłam przy tej książce miłe popołudnie. Mimo ponad czterystu stron powieść czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, za sprawą lekkiego stylu autorki.

Co mnie najbardziej urzekło w Mistyfikacji, to realia XIX wiecznej Anglii, w których została osadzona historia. Te czasy zawsze jawią mi się pełne dworskiej etykiety, wytwornej galanterii i nienagannych manier. Uważam, że autorka w doskonały sposób oddała ducha tamtej epoki, opisując obowiązujące konwenanse i zwyczaje. Poza tym urok angielskiej wsi dodał niezwykłego klimatu całej powieści. Już samo to wystarczyło, żeby książka pochłonęła mnie do reszty. Obawiałam się, że będzie to jakieś romansidło, które przeczytam bez większych wrażeń, a otrzymałam naprawdę zajmującą książkę. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów, których nie sposób nie polubić. Jeśli sceptycznie podchodzicie do romansów historycznych, a na słowo harlequin dostajecie wysypki, to mimo wszystko polecam Mistyfikację, może dzięki niej zmienicie zdanie. Mnie ta historia oczarowała.

*
Znacie może jakieś romanse historyczne warte polecenia, albo przychodzi Wam do głowy nazwisko autorki? Tak mi się spodobała ta książka, że chętnie przeczytam coś w podobnym stylu.

piątek, 12 października 2012

Ostatni ślad - Charlotte Link



Tytuł oryginału: Die letzte Spur
Tłumaczenie: Małgorzata Rutkowska - Grajek
Stron: 508
Wydawnictwo: Sonia Draga
Moja ocena: 4,5/6


Z twórczością niemieckiej pisarki Charlotte Link miałam już do czynienia. Czytałam Przerwane milczenie jej autorstwa i była to bardzo dobra książka – ciekawa intryga, zagmatwane relacje bohaterów i sam język powieści zasługiwał na uznanie. Zastanawia mnie jednak, dlaczego pani Link została okrzyknięta następczynią Agathy Christie. Nie mówię, że niemiecka autorka jest gorsza, ale panie mają zupełnie odmienny styl, ja bym nigdy nie wpadła na takie porównanie. A swoją drogą trzeba przyznać, Królowa kryminału jest nie do podrobienia. Wracając jednak do książki, sięgając po Ostatni ślad wiedziałam, czego mogę się spodziewać i nie rozczarowałam się.

Rosanna udaje się do rodzinnej Anglii, aby napisać cykl artykułów o osobach zaginionych. Przyjmuje to zadanie również ze względów prywatnych, ponieważ jej znajoma zaginęła pięć lat temu i nie wiadomo, co się z nią tak naprawdę stało. Podczas zbierania informacji do artykułu, Rosanna poznaje szczegóły zaginięcia Elaine. Eaine Dawson wybierała się do Gibraltaru, ale z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych wszystkie loty zostały odwołane. Zrozpaczona dziewczyna przyjęła zaproszenie nieznajomego mężczyzny i nocuje u niego w domu. To on po raz ostatni ją widział, ale zapewnia, że nie zrobił jej krzywdy, tylko następnego dnia odprowadził na stację metra. Rosanna bardzo angażuje się w tę sprawę i postanawia odkryć prawdę, co stało się z koleżanką.

Ostatni ślad to dobry kryminał z przewrotną intrygą kryminalną. Sprawa powoli się wyjaśnia, na jaw wychodzą nowe ślady, pojawia się więcej szczegółów i autorka tak manewruje fabułą, że czytelnik ma możliwość samemu prowadzić własne śledztwo i starać się odgadnąć prawdziwy scenariusz. Każdy kolejny wątek wprowadzał trochę zamieszania, co skutecznie uniemożliwiało zdobycie całkowitej pewności, co stało się z Elaine. Pisarka przedstawiła wiele tropów, które powodują, że myśli idą w zupełnie w innym kierunku, niż kilka kartek wcześniej. To właśnie lubię w kryminałach, tę ciągłą niepewność, z którą nierozerwalnie łączy się ciekawość i chęć, aby jak najszybciej poznać rozwiązanie. Akcja jednak nie leci na łeb na szyję, powiedziałabym że jest wyważona i płynie w dość regularnym tempie. I to wcale nie jest wadą, ponieważ Ostatni ślad nie jest wyłącznie powieścią kryminalną, gdzie cała akcja skupia się tylko na śledztwie.

Autorka zawarła w swojej książce jeszcze kilka wątków obyczajowych, na przykład opisała małe dramaty rodzinne, jak problemy małżeńskie, czy nie do końca poprawne stosunki między ojcem i synem. Ciekawym epizodem był przypadek Geoffrey'a, dzięki któremu mamy okazję poznać odczucia osoby niepełnosprawnej. Czy człowiek, który uległ wypadkowi jest w stanie zaakceptować, że resztę życie musi spędzić na wózku? Opisana została również siła prasy i to, jaki wpływ może wywrzeć medialna nagonka na sytuację osoby, której mimo braku dowodów zarzucano gwałt i morderstwo. Autorka poruszyła również problem prostytucji i handlu żywym towarem. Powieść jest więc wielowątkowa, ale wszystkie epizody łączą się ze sobą i tworzą interesującą całość. To powoduje, że mamy w rękach powieść psychologiczno-obyczajową z elementami kryminalnymi w tle, co w efekcie daje naprawdę zajmującą lekturę.

Ostatni ślad to również  bardzo dobre studium psychologiczne postaci i to jest chyba największa zaleta tej książki. Kreacji bohaterów nie można nic zarzucić, w świetny sposób zostały oddane ich emocje, motywy i to, dlaczego akurat podejmują takie, a nie inne decyzje. Trzeba przyznać, że pani Link przyłożyła się do aspektu psychologicznego, dzięki czemu postaci zyskują na autentyczności. Ostatni ślad nie należy do krwawych kryminałów, w których trup ścieli się gęsto. U Link intryga kryminalna jest bardziej subtelna, ale na pewno nie mniej intrygująca. Czytałam książkę z wielkim zainteresowaniem i również i tym razem nie zawiodłam się na twórczości autorki. Powieść wciągnie nie tylko fanów kryminałów, ponieważ występuje szereg innych wątków, które na pewno zaciekawią. 

wtorek, 9 października 2012

Noc śmierci - Heather Graham



Tytuł oryginału: Deadly Night
Tłumaczenie: Wiktoria Mejer
Stron: 288
Wydawnictwo: Mira
Moja ocena: 4/6 – dobra


Pozostając w motywach zdarzeń paranormalnych, przyszedł czas na pierwsze spotkanie z twórczością Heather Graham. Będąc w bibliotece, wzięłam z półki pierwszą lepszą książkę, nie czytając nawet opisu na okładce. Wybór padł na Noc śmierci i jak się później okazało wylosowałam pierwszą część trylogii i to się nawet dobrze złożyło, że zaczęłam serię od początku. W moje ręce trafił thriller romantyczny, ponieważ wątek kryminalny przeplata się z romansem. Takie połączenie lubię, więc pełna dobrych przeczuć zabrałam się za lekturę.

Bracia Flynn odziedziczyli stary dom wraz z plantacją w Luizjanie. Było to dla nich dużym zaskoczeniem, ponieważ nie mieli pojęcia o swojej ciotce Amelii, która zostawiła im ów spadek. Najstarszy brat Aidan chciał początkowo jak najszybciej sprzedać ruinę i mieć święty spokój, ale młodsi bracia namówili go na remont, przedstawiając różne pomysły, co można zrobić z domem. Flynn dość sceptycznie podchodził do plotek na temat duchów i tego, że plantacja jest nawiedzona. Kiedy Aidan znalazł kości na terenie posiadłości, jako prywatny detektyw postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Dużą rolę odgrywa też postać Kendall, która prowadzi sklep z pamiątkami i para się wróżbiarstwem. Po początkowej niechęci wobec siebie, Aidan i Kendall zaczynają razem prowadzić śledztwo.

W poprzedniej książce, którą czytałam, siły paranormalne odgrywały dość istotną rolę. Podobny motyw występuje w Nocy śmierci, ale tutaj pojawiają się duchy, co o wiele bardziej przypadło mi do gustu. Stara plantacja, której lata świetności przypadają na czasy wojny secesyjnej, legenda, która ma w sobie nieco romantyzmu, ale i potwornej zbrodni i oczywiście duchy, ale czy dobre? To zaczątek na naprawdę niezłą historię, która może zaciekawić już od pierwszych stron. Heather Graham poradziła sobie całkiem sprawnie, ale też nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Podobał mi się klimat starego domu i skrywanych tajemnic, bohaterowie wypadli całkiem sympatycznie, ale autorka nie przywiązała większej uwagi do ich opisu. Nie jest to jednak wielka wada, bo można było się skupić na toczących się wydarzeniach, a trochę się działo. Nie można zarzucić, że akcja wlecze się niemiłosiernie, autorka zgrabnie poprowadziła fabułę, trzymając czytelnika w napięciu.

Noc śmierci to przyzwoity thriller, w którym autorka w odpowiednim stopniu połączyła zdarzenia paranormalne ze zbrodnią, dodając wątek romantyczny. Takie zestawienie całkiem dobrze się sprawdziło i nie ma się uczucia, że czegoś jest w nadmiarze. Romans między bohaterami jest tłem do śledztwa, a intrygującym dodatkiem jest historia plantacji i duchy z przeszłości. Intryga kryminalna została dobrze poprowadzona, miałam kilku kandydatów, którzy zmieniali się wraz z pojawiającymi się dowodami, ale w ostateczności i tak nie zgadłam, kto był mordercą. Malutkim urozmaiceniem był motyw z lalkami voodoo i żałuję, że autorka nie poświęciła temu większej uwagi, na pewno wzbudziłoby to większe zainteresowanie, a może i spotęgowało grozę. Pierwsze spotkanie z twórczością pani Graham uważam za udane i na pewno sięgnę po inne jej książki, może będzie to kolejna części trylogii, a może skuszę się na zupełnie inną powieść.

piątek, 5 października 2012

Miedziana plaża - Jayne Ann Krentz



Tytuł oryginału: Copper Beach
Tłumaczenie: Joanna Nałęcz
Stron: 415
Wydawnictwo: Amber
Moja ocena: 3/6 - przeciętna


Wśród miłośniczek romansów książki Jayne Ann Krentz zajmują miejsce dość wysoko. Autorka ma na swoim koncie nie jeden bestseller, a jej powieści zostały przetłumaczone na 28 języków. Dużą popularnością cieszą się też jej romanse historyczne, które wydaje pod pseudonimem Amanda Quick. Czytałam ze dwie książki tej pisarki, ale nie oszalałam na punkcie jej twórczości. Wiadomo, każdy autor ma w swoim dorobku nieco gorsze tytuły, więc może akurat na takie trafiłam. Ostatnio przyniosłam z biblioteki Miedzianą plażę i zaciekawiona opisem na okładce, zaczęłam czytać. Jakie były moje wrażenie? Na pewno nie spodziewałam się tak… zabawnej lektury.

Główną bohaterką jest Abby, która ma nadprzyrodzone zdolności. Jakie? Potrafi czytać paranormalną energię i rozszyfrowywać kod psi zawarty w starych książkach. W dzieciństwie ten dar przysporzył kobiecie wiele nieprzyjemności, rodzina uważała ją za niezrównoważoną psychicznie i wysłała do specjalnej szkoły. Dzisiaj Abby działa na czarnym rynku kolekcjonerskim i zdobywa stare woluminy, które mają w sobie pokłady niezwykłej siły. Młoda kobieta zaczyna dostawać groźby, szantażysta chce zdobyć legendarny notatnik, a Abby ma złamać zawarty w nim kod. Dziewczyna zawraca się o pomoc do Sama, który jest prywatnym detektywem, ale oprócz tego ma swoje laboratorium i jest specjalistą od wszelakich kryształów. Para zbliża się do siebie, ale nad Abby cały czas wisi niebezpieczeństwo.

Autorka miała dość oryginalny pomysł, ale nie jestem pewna, czy przypadł on mi do gustu. Cała fabuła książki krążyła wokół paranormalnej energii, aktywnych książek i niezwykłej mocy kryształów. Przyznaję brzmi to intrygująco, ale książka mimo wszystko wypadła dość słabo. Już pierwsza sytuacja wywoła mój sceptycyzm, kiedy to główna bohaterka wysłała energię przez książkę, co w efekcie ogłuszyło napastnika, który stracił przytomność. W moim odczuciu było to trochę komiczne. Albo kulminacyjna scena, która przypuszczalnie powinna wywołać napięcie i grozę, u mnie spowodowała wybuch śmiechu. Pierścień, z którego wypływa paranormalna siła, urządzenie napędzane kryształem, które zastępuje rewolwer – może ma to w sobie potencjał na dobrą książkę science fiction, ale w przypadku Miedzianej plaży skłaniało mnie do wariackiego chichotu. W pewnym momencie aż poczułam przesyt tą całą paranormalną siłą, aurą i mentalną energią, troszkę było tego za dużo.

Nie mówię, że Miedziana plaża jest banalną książką, przy której zmarnowałam czas, bo mimo wszystko dobrze się bawiłam przy tej lekturze. Miała w sobie kryminalną intrygę, która może nie była bardzo rozbudowana, ale w pewnym stopniu napędzała akcję. Oczywiście, jak przystało na romans, nie zabrakło rozterek miłosnych wśród tej całej paranormalnej energii. Rozwiązanie zagadki i wątku kryminalnego nie było szalenie zaskakujące, ponieważ czarny charakter znany jest niemal od samego początku, a reszty łatwo się domyśleć. Miedziana plaża ma w sobie trochę sekretów, nadprzyrodzonych zdolności i niebezpiecznych zabawek z dodatkiem gorącego romansu. Książka na pewno przyjmie się z dużym entuzjazmem ze strony fanek autorki, ale ja ani nie polecam, ani nie odradzam. Może Was ta historia zafascynuje, ja raczej potraktowałam ją z przymrużeniem oka.

wtorek, 2 października 2012

Teraz i na zawsze - Nora Roberts



Tytuł oryginału: The next always
Tłumaczenie: Xenia Wiśniewska
Stron: 400
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Moja ocena: 4/6 - dobra


W dorobku literackim Nory Roberts można znaleźć kilka, a raczej kilkanaście serii, bądź sag rodzinnych. Najwidoczniej autorce trudno rozstać się z bohaterami i tworzy następne części cyklu, pozwalając czytelnikowi poznawać kolejne tajemnice i rozterki ulubionych postaci. Naprawdę podziwiam tę kobietę, że nie kończą się jej pomysły i wena twórcza. Teraz i na zawsze otwiera trylogię, która zapowiada się dość obiecująco. Szukałam miłej i lekkiej lektury, a w takich wypadkach mój wybór zazwyczaj pada na panią Roberts.

W cichym miasteczku Boonsboro stoi stary hotel, który był na skraju ruiny. Bracia Montgomery zabrali się za jego renowację, chcąc przywrócić budynkowi dawną świetność. Beckett, jeden z braci, jest architektem i cały swój czas przeznacza na pracę. Jednak gdy tylko spotyka Clare zapomina o rzeczywistości i marzy o tej dziewczynie, którą kocha niemal od piętnastu lat. Zawróciła mu w głowie już w szkole średniej i przez kolejne lata nie wyleczył się z tego uczucia. Clare natomiast jest młodą wdową i matką trójki synów, którzy są dla niej najważniejsi. Po stracie męża wróciła do rodzinnego miasteczka, by ponownie stanąć na nogi. Kobieta prowadzi księgarnię, która znajduje się tuż nieopodal hotelu, więc Clare i Beckett często się ze sobą widują. W efekcie para zaczyna się częściej spotykać i angażować w rodzący się między nimi związek. Jednak nie tylko Beckett jest zainteresowany młodą kobietą, jej drugi wielbiciel staje się coraz bardziej nachalny i niebezpieczny.

Bardzo spodobało mi się samo miejsce akcji – spokojne miasteczko, w którym największym zainteresowaniem cieszy się stary hotel, który jest właśnie w trakcie remontu. Wiadomo, stare budowle mają swoją tajemniczą i mroczną historię i często się zdarza, że są nawiedzone, prawda? Ten malutki wybieg paranormalny ładnie się komponuje i współgra z fabułą. Motyw z duchami nie jest wysunięty na główny plan, ale pozostaje w tle, co jest całkiem zgrabnym i ciekawym dodatkiem. Często się zdarza, że w książkach Nory Roberts można odnaleźć takie fantastyczne wątki, ale pojawiają się w delikatnym zarysie, co z pewnością ubarwia historię i dodaje trochę magii. Dużym plusem powieści jest też kreacja bohaterów. Trzej bracia, oczywiście przystojni, inteligentni, och i ach, od razu zyskali moją sympatię. W tej części pierwsze skrzypce grał Beckett, na dwóch kolejnych braci przyjdzie czas w następnych tomach. Główna bohaterka płci pięknej też została ciekawie wykreowana i z marszu ją polubiłam. Nie odnosi się wrażenia, że postaci są mdłe i mało wyraziste. Nora Roberts jest mistrzynią w przedstawianiu postaci, doskonale potrafi oddać emocje.

Teraz i na zawsze to pierwszy tom trylogii Boonsboro. To miasteczko już od pierwszych stron podbiło moje serce, takie miejsca żyją własnym rytmem. Lubię, jak akcja osadzona jest w takich zakątkach, a nie w wielkich i hałaśliwych miastach. Powiedziałabym, że Teraz i na zawsze to standardowy romans, tym razem nie ma typowego wątku kryminalnego, ale nie obyło się również bez czarnego charakteru. Książka nie należy do literatury wysokich lotów, ale jest miłą odskocznią. Ot sympatyczna historia, którą czyta się naprawdę szybko. Można jej zarzucić, że jest przewidywalna, ale przecież nie o to chodzi. Spędziłam przy tej powieści ponure i deszczowe popołudnie i ten tytuł okazał się trafnym wyborem. Jeśli szukacie niewymagającej, przyjemnej lektury i lubicie romanse, to sięgnijcie po książkę Nory Roberts. W moim przypadku spełniła swoje zadanie.