wtorek, 29 stycznia 2013

Drżenie - Maggie Stiefvater



Tytuł oryginału: Shiver
Tłumaczenie: Ewa Kleszcz
Stron: 455
Wydawnictwo: Wilga SA


W zasadzie na palcach jednej ręki mogę policzyć książki z gatunku paranormal romance, które miałam okazję czytać, ponieważ jakoś specjalnie mnie nie ciągnie do tego typu historii, ale czasami dam się przekonać. I takim też sposobem w moje ręce trafiło Drżenie, pierwsza część bestsellerowej trylogii. Były piękne wampiry, w między czasie pojawiły się straszliwe zombiaki, a teraz przyszła kolej na kochliwe wilki. Ostatnio, jak byłam w bibliotece to zaszalałam i wzięłam od razu trzy tomy, bo pomyślałam, że a nuż historia mnie wciągnie i dobrze będzie mieć wszystkie książki w zasięgu ręki.

Grace wraz z rodzicami mieszka na skraju lasu. Każdej zimy obserwuje pięknego wilka o złotożółtych oczach, który kilka lat wcześniej uratował ją przed atakiem sfory. Tymczasem mieszkańców miasta poraziła wiadomość o śmierci nastolatka, który prawdopodobnie został zaatakowany przez wilki. Kilka osób zdecydowało, że trzeba pozbyć się zagrożenia i ze strzelbami wybrali się do lasu. Przerażona Grace próbuje powstrzymać polowanie, myśląc o swoim złotookim wilku. Na skutek kolejnych wydarzeń dziewczyna poznaje Sama i odkrywa prawdę. Otóż Sam jest wilkołakiem.

Drżenie ma być współczesną historią o wilkołakach. I przy tym słowie na chwilę się zatrzymam. Wilkołak to mitologiczny groźny stwór i moja wyobraźnia zaraz podsunęła mi obraz wielkiej owłosionej bestii, która morduje, łaknąc krwi. Nie tym razem. Autorka stworzyła ugrzecznioną, wręcz romantyczną wersję wilkołaka, ponieważ w Drżeniu mamy do czynienia po prostu z milusimi wilczkami. Pełnia księżyca nie ma żadnego znaczenia, srebro też nie jest śmiercionośną bronią. U Stiefvater wilki pojawiają się zimą, gdy panuje okropny mróz, ponieważ przemiana dokonuje się za sprawą niskiej temperatury. Na początku pomysł wydawał mi się całkiem ciekawy, ale potem zaczęłam się zastanawiać. Skoro osoba dotknięta tą wilczą klątwą chce pozostać w swojej ludzkiej postaci, to dlaczego nie wyjedzie na Hawaje? Albo chociaż przez zimę niech siedzi w domu przyklejona do kaloryfera, ubrana w kombinezon narciarski. Skoro wystarczy pilnować, aby siedzieć w cieple, to można uniknąć wilczego żywota. W końcu autorka tłumaczy tę kwestię, w moim odczuciu dość nieprzekonywająco, że zarażone osoby są bardzo wrażliwe na zmiany temperatury i nawet podmuch klimatyzacji może spowodować przemianę.

Podobało mi się, że narracja prowadzona jest z dwóch stron, ponieważ we fragmenty opowiedziane z punktu widzenia Grace wpleciona jest historia widziana oczami Sama. Nasz wilczy bohater był trochę nijaki, to znaczy miał bardzo wrażliwe, niemal kobiece usposobienie. Wielka szkoda, że autorka nie wykreowała go na nieco bardziej groźnego i tajemniczego osobnika, wtedy by chyba robił większe wrażenie, mi wydawał się strasznie delikatny i mało konkretny, chociaż mimo wszystko polubiłam go. Grace przynajmniej nie była wiecznie mdlejącą dziewczyną, która usycha z miłości. Ogólnie kreacja bohaterów mnie nie powaliła, ot dwoje nastolatków ze swoją tajemnicą i uczuciami. Co mnie zaskoczyło, to rodzice Grace, którzy byli całkowicie oderwani od rzeczywistości. W porządku, można nie interesować się córką i całe dnie spędzać w pracy, ale żeby nie zorientować się, że od kilku tygodni w domu mieszka jeszcze jedna osoba?

Prawdę mówiąc, to w książce niewiele się dzieje, akcja płynie leniwie, opierając się ciągle na tej samej rutynie. Szkoła, odrabianie lekcji, trochę przytulania i włóczenia się po lesie, a w międzyczasie zdradzanie wilczych sekretów. Podczas czytania zastanawiałam się, jak tę stateczną historię, w której obyło się bez nieoczekiwanych wydarzeń, można rozciągnąć na trzy tomy. Owszem, czyta się szybko i przyjemnie, ale przydałoby się nieco więcej akcji. Pod koniec coś się ruszyło, bo ktoś wpadł na pomysł, że można znaleźć lekarstwo na wilczą klątwę. Przyznaję, że w książce było kilka ciekawszych aspektów, jak na przykład przemiana w wilka i świat widziany jego oczami, ale nie podzielam tych wszystkich zachwytów nad tą powieścią, chyba nie potrafiłam się w nią wczuć, a może jestem za stara na takie historie. Początek mnie wciągnął, ale im dalej w las, to byłam coraz bardziej znudzona. Czy polecam? Chyba tylko miłośnikom takich historii, może odnajdą w tej książce coś więcej. 

środa, 23 stycznia 2013

Tydzień w zimie - Marcia Willett



Tytuł oryginału: A Week in Winter
Tłumaczenie: Agnieszka Podruczna
Stron: 463
Wydawnictwo: Replika
Moja ocena: 5/6


Podobno w każdej rodzinie znajdzie się czarna owca, w najmniej spodziewanym momencie na jaw wyjdą dotychczas skrzętnie ukrywane sekrety, odezwą się dawne urazy, albo pojawi się spór o spadek. Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale przecież zdarzają i szczęśliwe chwile, o których wspomina się z uśmiechem na ustach. W trudnych sytuacjach można liczyć na pomoc bliskich osób, na zrozumienie i słowa pocieszenia. Rodzina to nie tylko ludzie i więzy krwi, to cała feeria uczuć i emocji, które towarzyszą każdego dnia. I o tym jest właśnie książka Marcii Willett, Tydzień w zimie to coś na kształt sagi rodzinnej, która pokazuje, że nic nie jest czarno-białe. Wręcz przeciwnie, życie ma całą gamę odcieni szarości.

Maudie była drugą żoną Hecotra i jako macocha nie spotkała się z akceptacją ze strony córek męża. Przede wszystkim Selina nie mogła się pogodzić z faktem, że ojciec ponownie się ożenił i o wszystko oskarżała Maudie. Ta niechęć, pielęgnowana przez lata, powoli przerodziła się w nienawiść. Selina nawet nie potrafiła zdzierżyć, że jej własna córka, darzy swoją przybraną babkę cieplejszymi uczuciami. Konflikt między kobietami jeszcze bardziej się zaostrzył za sprawą starej wiejskiej posiadłości o nazwie Moorgate, która od lat należała do rodziny Seliny. Po śmierci Hectora, Maudie postanowiła sprzedać ten dom, czym doprowadziła pasierbicę niemal do furii. Oferta sprzedaży Moorgate zainteresowała Melissę, która pomimo choroby postanawia wybrać się na wieś z przeświadczeniem, że powinna zdecydować się na kupno tej posiadłości, a podróż ta przyniosła nieoczekiwany rezultat.

Lubię takie życiowe, wielowymiarowe historie, które poruszają wiele problemów, ale można w nich również znaleźć pozytywne emocje. Moim zdaniem Tydzień w zimie ma w sobie wiele aspektów, które składają się na naprawdę dobrą powieść obyczajową. Autorka przede wszystkim skupiła się na relacjach rodzinnych, pokazując zarówno blaski, jak i ciemniejszą ich stronę. Pojawia się cały szereg niesnasek i głęboko zakorzenionych uraz, które nawet nie mają racjonalnych podstaw. Nie brakuje sekretów, w końcu każda rodzina trzyma swojego trupa w szafie, dodatkowo autorka udowadnia, że konsekwencje popełnionych błędów w przeszłości mogą być odczuwalne do dziś. Tydzień w zimie to również historia o miłości, próbie odnalezienia się w trudnej sytuacji, o chęci akceptacji. Willett pisze o spełnianiu marzeń, o tym, że warto cieszyć się z drobnych rzeczy i korzystać z chwili, ponieważ przyszłość może okazać się bardzo niepewna. Książka nie ma w sobie nic ze schematyczności, czy nudnej banalności, momentami jest to taka słodko-gorzka opowieść o uczuciach, które mają ogromną siłę. 

Podczas lektury można sobie zadać pytanie, gdzie leży granica egoizmu i przeświadczenia o swojej wyższości i do czego może doprowadzić przekroczenie tej linii? Co z własnymi planami, chęcią sprawdzenia swoich sił i poczucia się być potrzebnym? Do czego może doprowadzić dbanie wyłącznie o swoje potrzeby? Autorka po części odpowiada na te pytania za pomocą kreacji bohaterów. Każda z postaci ma inny bagaż doświadczeń, różny sposób postrzegania rzeczywistości i okazywania uczuć, jest tu wiele barwnych osobowości, z własnymi przekonaniami i skonkretyzowanymi celami. Jeśli chodzi o portrety bohaterów, to uważam, że autorka stanęła na wysokości zadania i sprawnie sobie z tym poradziła. W książce pojawia się cały wachlarz emocji, wyraźnie widoczne poczucie straty i tęsknoty, pewne pogodzenie się z losem, a po drugiej stronie, dla kontrastu, czysty egoizm, przekonanie o swojej racji, niechęć, a także bezradność i poczucie winy. Do tego bardzo sympatycznym akcentem była ta wiejska posiadłość, która dodawała uroku i powieść wydawała się bardziej klimatyczna. 

Tydzień w zimie okazał się wzruszającą, momentami zabawną, innym razem nostalgiczną, a przede wszystkim zajmującą lekturą. W tej książce można znaleźć wszystko, począwszy od zwykłej i szarej codzienności, która przysparza wiele trudności, ale i radosnych chwil, poprzez cały szereg wspomnień i sekretów, a kończąc na ogromie uczuć, o których autorka pisze w rewelacyjny sposób. Powieść porusza wiele aspektów, a rozwój akcji na pewno zaciekawia, momentami może wprowadzić w zdumienie, albo doprowadzić do łez. To bardzo klimatyczna opowieść, przy której spędziłam kilka miłych chwil. Polecam.

czwartek, 17 stycznia 2013

Kamyk - Joanna Jodełka



Stron: 255
Wydawnictwo: Świat książki
Moja ocena: 3/6



To moje pierwsze spotkanie z twórczością Joanny Jodełki, pisarka otrzymała Nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszego kryminału 2009 roku. Co prawda, to nie tę nagrodzoną powieść miałam okazję czytać, ale Kamyka. Z chęcią sięgnęłam po najnowszą książkę autorki, bo, wiadomo, kryminały lubię, a poza tym rzecz się dzieje w Poznaniu, a nie codziennie się czyta o mordercach, biegających po dobrze znanych ulicach. Pamiętałam również dość entuzjastyczne recenzje, więc tym bardziej byłam ciekawa Kamyka.

Prezes dużej firmy, pan Dąbski, zostaje zamordowany na jednej z poznańskich ulic. Postrzelona natomiast zostaje Ewa Kochanowska, a jej córka Kamila była świadkiem całego zdarzenia. Dziewczynka jednak nie potrafi podać policji rysopisu mordercy, ponieważ jest niewidoma. Na scenie pojawia się również Daniel Koch, który zaledwie dzień wcześniej wdał się w romans z Ewą. Teraz zostaje zmuszony zaopiekować się Kamilą, ponieważ jej matka w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Dlaczego prezes Dąbski został zamordowany i co łączyło go z Ewą? Daniel mimo woli został wplątany w całą tę makabryczną sytuację i stara się wyjść z tego obronną ręką.

Postać Kamili, czyli tytułowego Kamyka, była tutaj najbardziej wyrazista, chociaż to nie ona gra pierwsze skrzypce. Nieźle się ubawiłam, jak ta pyskata dziewczynka manipulowała Danielem, aby tylko postawić na swoim, a momentami zachowywała się jak rozwydrzony i nieznośny bachor. Co ciekawsze, Kamila jest niewidoma i jej sposób postrzegania świata był interesującym aspektem w książce. Teraz tak się zastanawiam i nie kojarzę powieści z podobnym motywem, więc plus dla pani Jodełki. Poza tym, czy ślepy świadek może zagrażać mordercy, czy dla świętego spokoju lepiej go zlikwidować? Kamila, mimo że nie widzi, bez trudu rozpoznaje osoby, zanim jeszcze się odezwą. W czym tkwi jej sekret? Można też zaobserwować zamianę w postawie Daniela, który początkowo chciał jak najszybciej uciec, gdzie pieprz rośnie, ale nawet nie zdając sobie z tego sprawy, bardzo zaangażował się w sprawę i czuł się odpowiedzialny za dziewczynkę. Mam wrażenie, że autorka bardziej skupiła się na przedstawieniu portretów psychologicznych bohaterów niż na samym wątku sensacyjnym, przez co Kamyk bardziej przypomina powieść obyczajową niż typowy kryminał.

Intryga kryminalna nie robi dużego wrażenia, ponieważ morderca jest znany niemal od samego początku. Nie jestem pewna, czy to był celowy zabieg ze strony autorki, czy nierozważnie wspomniała o pewnym szczególe, który od razu kieruje podejrzenia do konkretnej osoby. Wielka szkoda, ponieważ zabrakło zaskakującego zakończenia, które bardzo sobie cenię w kryminałach. Rozwój akcji w dużej mierze był do przewidzenia, wątek morderstwa nie trzymał w napięciu i nawet za bardzo mnie nie zaciekawił, bo okazał się nieco schematyczny. Prezes firmy zostaje zabity, więc mordercę można znaleźć w rodzinie, albo przyjrzeć się wspólnikom interesu i koniec śledztwa. To sprawia, że jako thriller Kamyk wypada słabo, ale może to morderstwo miało tylko posłużyć do zarysowania relacji między bohaterami, która jest już ciekawsza. Jak już wspomniałam bardzo przypadło mi do gustu umiejscowienie akcji, czyli poznańskie ulice. Mieszkam w pobliżu Poznania, więc mogłam sobie dokładnie wyobrazić poszczególne miejsca, co sprawiło, że książkę czytałam z większym zaangażowaniem i mimo że Kamyk jako kryminał mnie rozczarował, to z chęcią sięgnę po kolejne książki autorki.

*
Nie mogłam się powstrzymać i musiałam dodać tę piosenkę, która od razu skojarzyła się się z tą książką, w końcu poznańskie klimaty :) Panią Jodełkę bardzo polubiłam za wykreowanie czarnego charakteru. Może był inspirowany tym Grabażem? ;)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Światła września - Carlos Ruiz Zafón



Tytuł oryginału: Las luces de septiembre
Tłumaczenie: Okrasko Katarzyna, Marrodan Casas Carlos
Stron: 256
Wydawnictwo: MUZA SA
Moja ocena: 4,5/6


Światła września to dopiero moje trzecie podejście do twórczości Zafóna, ale autor zdążył mnie już zauroczyć niezwykle klimatycznym tłem w swoich powieściach. Ta książka jest skierowana głównie do młodzieży, ale jestem przekonana, że i starszym czytelnikom przypadnie do gustu. Dotychczas książki tego hiszpańskiego pisarza kojarzyłam z nastrojowym obrazem Barcelony pełnej sekretów, ale tym razem autor zaprasza nas do Francji, gdzie będziemy mieli okazję odkryć kolejną tajemnicę.

Życie Simone Sauvelle po śmierci męża nie jest łatwe, kobieta musi spłacić długi i zapewnić odpowiednią opiekę dzieciom. Szczęście się do nich uśmiecha, ponieważ pani Sauvelle otrzymuje pracę u fabrykanta zabawek, więc rodzina przenosi się do małego domku w pobliżu nadmorskiej rezydencji nowego pracodawcy. Kim okazuje się ów człowiek? Na pozór wydaje się spokojny i przyjacielsko nastawiony, ale co skrywają niezliczone pokoje w jego domu? Irene i Dorian przyzwyczajają się do nowego otoczenia i starają się znaleźć sobie zajęcia, ponieważ matka dużo czasu poświęca pracy. Dni mijają spokojnie, aż dochodzi do tajemniczego morderstwa, a zagadkę stara się rozwikłać Irene wraz ze swoim nowo poznanym przyjacielem, śledztwo to niesie za sobą wiele niebezpieczeństw.

W czym tkwi fenomen książek Zafóna? Autor za każdym razem udowodnia, że potrafi zaczarować słowem, jego powieści mają charakterystyczny, nieco bajkowy klimat. Światła września nie są w tym przypadku odosobnione. Tym razem autor przenosi nas do malowniczej Normandii, w umiejętny sposób oddając urok tego miejsca. Niemal można poczuć bryzę chłodnego wiatru na twarzy i piasek pomiędzy palcami. W pobliżu, aby było bardziej klimatycznie, stoi stara latarnia, co za tym idzie, nie może zabraknąć legendy o duchach. Do kompletu dodajmy jeszcze rezydencję pełną mechanicznych zabawek. W ciągu dnia nie musi to robić najmniejszego wrażenia, ale nocą, kiedy wyobraźnia działa ze zdwojoną siłą, te dziecięce drobiazgi mogą przysparzać o dreszcz strachu. O tak, zabawki potrafią być przerażające, nie wiedzieć czemu natychmiast skojarzył mi się ten kingowski klaun i jego upiorny uśmiech, ale odbiegam od tematu. Atmosfera powieści Zafóna otula nas jak delikatna mgiełka, aby po chwili chwycić nas mocno za ręce i wciągnąć do środka. Co nas tam czeka? Otóż, znajdziemy się w miejscu, w którym powieje grozą i czym prędzej będziemy chcieli odkryć złowieszczą tajemnicę.

Początkowo akcja płynie spokojnie, Zafón stopniowo buduje napięcie, aż w końcu następuje nieoczekiwany obrót akcji i cała opowieść zmierza w niespodziewanym kierunku. Historia staje się coraz bardziej nieprawdopodobna, na jaw wychodzą sekrety, które mają w sobie szczyptę magii. To kolejna powieść autora, w której można doszukać się nieco baśniowości, która pochłania czytelnika bez reszty. Tym razem do tego magicznego klimatu, dodajmy jeszcze atmosferę grozy, która jest wyczuwalna do samego końca tej mrocznej opowieści. Zbliżając się do zakończenia, czujemy spory dreszczyk emocji, ale finał tej historii jest na swój sposób smutny. Okazuje się, że decyzja podjęta w przeszłości, może nieść ze sobą pasmo nieszczęść i niebezpieczeństw. Światła września to nie tylko powieść z dreszczykiem, to również historia o miłości i przyjaźni, która może wiele przetrwać. Podsumowując, jest to opowieść z lekką domieszką fantastyki i elementami  thrillera, czyli całkiem zgrabne połączenie, które zapewnia wciągającą lekturę.

środa, 9 stycznia 2013

W pierścieniu ognia - Suzanne Collins



Tytuł oryginału: Catching fire
Tłumaczenie: Hesko-Kołodzińska Małgorzata, Budkiewicz Piotr
Stron: 359
Wydawnictwo: Media Rodzina
Moja ocena: 4,5/6


Trylogii Suzanne Collins chyba nie muszę nikomu przedstawiać, te książki zrobiły niemałą furorę. Padają zarówno słowa uznania i zachwytu, ale nie braknie również krytycznych opinii. Niepewnie podchodziłam do lektury pierwszej części, ale Igrzyska śmierci mnie zaintrygowały i powieść przeczytałam w mgnieniu oka. Dopiero teraz udało mi się zdobyć kolejne części i z wielkim zapałem wróciłam do historii Katniss.

Na początku niewiele się działo, autorka bardziej skupiła się na opisie nastrojów, panujących w państwie.  I tu uwaga, zdradzam zakończenie pierwszej części! Głodowe Igrzyska wygrały przecież dwie osoby, co jest ewenementem, dodatkowo Katniss upokorzyła Kapitol swoim postępkiem. Machina władzy niebezpiecznie zatrzęsła się posadach, co wyraźnie widać podczas podróży do poszczególnych dystryktów. W ludziach powoli rodzi się bunt i są gotowi wszcząć rebelię, co głównie można zawdzięczać siedemnastoletniej pannie Everdeen. Śledzimy również poczynania Katniss, która obawia się o swoich bliskich, ale po tym, co nawywijała zamiast poprawić swoją sytuację, to przysporzyła sobie jeszcze więcej kłopotów. Poza tym zmaga się ze swoimi myślami i próbuje zrozumieć, co czuje. W końcu jest nastolatką i w jej sercu panuje straszna gmatwanina uczuć. Z jednej strony jest Peeta, którego bardzo polubiła, ale nie potrafi też zapomnieć o Gale'u, swoim najlepszym przyjacielu. Druga część książki jest o wiele ciekawsza, ponieważ rozpoczynają się kolejne igrzyska.

Można zarzucić autorce, że się powtarza, że wykorzystuje dobrze nam znany już motyw, ale na tym podobieństwa się kończą. Przede wszystkim pojawia się nowa arena walki, a co za tym idzie inne niebezpieczeństwa i pomysły na przetrwanie. Zawodnicy zawierają sojusze między sobą, ponieważ w grupie mają większe szanse zostać przy życiu jak najdłużej. Relacja między bohaterami jest tu ciekawym akcentem, każdy się zastanawia, komu może zaufać, a tak naprawdę wszyscy czekają na odpowiednią chwilę, aby zlikwidować przeciwnika, jednak czy wystarczy samozaparcia by zabić? Rozpoczyna się walka o przetrwanie i trochę żałuję, że ta część została potraktowana tak po macoszemu. Nie miałabym nic przeciwko dokładniejszym opisom kosztem innych fragmentów, które w moim odczuciu były zbędne. Bo ile można czytać o woskowaniu nóg, układaniu włosów, przymierzaniu sukienek? Wydaje mi się, że przygotowania Katniss nie są aż tak istotne dla fabuły, ale nie będę się czepiać. Ogólnie W pierścieniu ognia wypada nie najgorzej, ale trochę odstaje od pierwszej części.

Oprócz walki na arenie, ciekawym elementem są sami bohaterowie, ich usposobienie i tok rozumowania. Plus dla pani Collins, że nie stworzyła wyidealizowanej pannicy, która jest zdolna, piękna i wszystko wie najlepiej. Katnnis jest bardziej swojska, ma świadomość swoich mocnych stron, ale dostrzega również wady, których nie brakuje w jej postawie. Momentami jednak bywała denerwująca, bo robiła z siebie straszną męczennicę. Wydaje mi się, ze Peeta odegrał w tej części ciekawszą rolę niż w Igrzyskach śmierci, zmienił się i przewartościował priorytety, był bardziej wyrazisty. Autorka poświęciła też sporo uwagi emocjom, z którymi próbują się zmierzyć bohaterowie i jestem ciekawa, jak ta cała uczuciowa sytuacja zostanie rozwiązana w ostatniej części. Dodatkowo znowu jest pokazana brutalność władzy, to jaką marionetką są mieszkańcy dystryktów, chociaż powoli pojawia się rysa na idealnym obrazie państwa, które za pomocą okrucieństwa stara się zapanować nad buntującą się ludnością.

Książka bez wątpienia wciąga, zwłaszcza druga połowa jest interesująca i pełna zaskakujących zwrotów akcji. Ograniczone pole walki, które skrywa wiele tajemnic i niebezpieczeństw to był trafiony pomysł, który i tym razem zdał egzamin. Polecam całą trylogię pani Collins, jest to typowa młodzieżówka, która zapewnia świetną rozrywkę.

sobota, 5 stycznia 2013

Dotyk strachu - Erica Spindler



Tytuł oryginału: Bone Cold
Tłumaczenie: Krzysztof Puławski
Stron: 496
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Moja ocena: 4,5/6


Erica Spindler to jedna z tych autorek, które w swoich powieściach łączą kryminał z wątkiem romantycznym. Jestem ciekawa, czy lubicie takie zestawienie? Drażnią Was miłosne wywody w książce, która zasadniczo ma wywołać dreszczyk strachu, czy nie zwracacie na to uwagi? U Spindler to połączenie jest dość subtelne, ponieważ romans bohaterów jest tylko dodatkiem do intrygi kryminalnej, która jest nieźle zakręcona. Ale do rzeczy! Dotyk strachu, wcześniej wydany po innym tytułem - Tylko chłód, można określić właśnie jako thriller romantyczny. Jest to moje kolejne podejście do twórczości tej autorki i chyba lubię ją coraz bardziej, po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczyła.

Anna ma za sobą traumatyczne przeżycie z dzieciństwa, ponieważ jako trzynastolatka została porwana. Porywacz liczył na okup i nie szczędził w środkach, aby zrobić wrażenie na rodzicach porwanej dziewczynki. Annie udało się uciec, ale już nigdy nie czuła się bezpiecznie. Mija ponad dwadzieścia lat i teraz kobieta mieszka w Nowym Orleanie, pracuje w kwiaciarni, a swój czas przeznacza głównie na pisanie powieści sensacyjnych, które niestety nie cieszą się dużym uznaniem. W jej w miarę ustabilizowane życie wkracza kolejny koszmar. Najpierw pojawią się niepokojące listy od jedenastoletniej dziewczynki, a później znika bliska przyjaciółka Anny. Policja natomiast zajmuje się morderstwami, którymi ofiarą padają rudowłose kobiety. Anna okazuje się ogniwem łączącym te sprawy i jest przekonana, że jej dawny prześladowca powrócił.

Pomysł na intrygę jest naprawdę niezły, co przede wszystkim można zawdzięczać kreacji czarnego bohatera. Z jednej strony pojawiają się dowody, które kierują podejrzenia do konkretnej osoby, ale mamy również świadomość, że coś tu nie pasuje. Autorka skutecznie myli tropy i dodaje kilka pobocznych wątków, które odwracają uwagę. Mogę jej jedynie zarzucić, że na początku dała małą podpowiedź, dzięki której teorie spiskowe same rodzą się w głowie i okazują się bliskie prawdy, ale mimo to zakończenie zaskakuje i za to ogromny plus. Momentami nie mogłam zrozumieć postępowania głównej bohaterki, bo zachowywała się jak te wszystkie postacie w sztampowych horrorach. Wiecie, sceneria typu: odległe miejsce, gdzie wiatr przeraźliwie huczy, wilki wiją, pod rozłożystymi drzewami stoi wielki opuszczony dom, a jakaś niewinna osóbka powoli sięga do klamki, chcąc otworzyć drzwi. Wszyscy krzyczą nie rób tego, bo wiadomo, że tam stoi seryjny morderca z piłą mechaniczną w ręce, a ona i tak wchodzi, czy coś w tym rodzaju. I właśnie Anna pchała się bezmyślnie w takie niebezpieczne sytuacje, ale rozumiem, to w końcu kryminał, inaczej być nie może. Obok oczywiście pojawia się przystojny i pewny siebie policjant, czyli sylwetki bohaterów nie są może strasznie oryginalne, ale spełniają swoje zadanie, postaci zyskują sympatię w mniejszym lub większym stopniu.

Erica Spindler ma niezwykle lekkie pióro, a może to zasługa tłumacza, bo mimo swojej objętości książkę czyta się w ekspresowym tempie. Zresztą fabuła jest tak skonstruowana, że nie pozwala na nudę, zawsze coś się dzieje i nie ma przestojów w akcji. Jak już wspomniałam romans zgrabnie przeplata się z wątkiem sensacyjnym, a do tego dodać jeszcze kilka drobniejszych wątków i mamy naprawdę wciągającą lekturę. Kolejną zaletą jest również aspekt psychologiczny, który przypadł mi do gustu, ponieważ lubię podobne motywy. Autorka odważyła się na analizę ludzkiej psychiki, co widać choćby na przykładzie Anny, ponieważ sytuacja bohaterki pokazuje, jak traumatyczne zdarzenie z dzieciństwa może wpłynąć na dorosłe życie. Dotyk strachu zapewnił mi kilka godzin rozrywki i jeśli lubicie podobne historie, to nie zawiedziecie się na książce Spindler.

środa, 2 stycznia 2013

Trafny wybór - J. K. Rowling



Tytuł oryginału: The Casual Vacancy
Tłumaczenie: Anna Gralak
Stron: 505
Wydawnictwo: Znak
Moja ocena: 3/6


Chyba nie ma osoby, która by nie kojarzyła J. K. Rowling, bo kto nie słyszał o słynnym Harry’m Potterze? Swojego czasu był ogromny szum na historię o młodym czarodzieju i nawet jeśli ktoś nie czytał tej serii, to na pewno widział film. Wielką sympatią darzę Pottera i z chęcią wracam do tych książek, więc nie dziwne, że byłam bardzo ciekawa najnowszego dzieła Rowling. Autorka była dotychczas zaszufladkowana do literatury typowo dla młodzieży, ale nie uważam, że było to dla niej krzywdzące. Angielska pisarka postanowiła pokazać inne oblicze, próbując swoich sił w powieści dla dorosłych i w efekcie w księgarniach oraz na bibliotecznych półkach można znaleźć Trafny wybór.

Pagford jest małym miasteczkiem, gdzie życie toczy się utartym rytmem, a mieszkańcy znają się wzajemnie i lubią plotkować o sąsiadach. Tę spokojną mieścinę dotknęła niespodziewana wiadomość o śmierci Barry’ego, co gwałtownie zmieniło dotychczasowe nastroje. Wszystko niemal staje na głowie. Najważniejszą sprawą jest teraz wybór nowego radnego i rozwiązanie sprawy, która wzbudza wiele kontrowersji. Osiedle Fields leży na granicy Pagford i jest uważane za coś gorszego, czego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Fields zamieszkuje bowiem tak zwany margines społeczeństwa: bezrobotni, narkomani, szerzy się tam prostytucja i jest to ogromna rysa na idealnym Pagfrod. Część mieszkańców uważa, że odłączenie Fields wcale nie jest dobrym rozwiązaniem i z tego powodu wręcz wybucha wojna. Tworzą się dwa obozy, które walczą o swoje przekonania.

Rowling prezentuje cały szereg postaci, jedne bardziej irytujące od drugich. W tej książce niemal nikogo nie dało się polubić, większość bohaterów miałam ochotę udusić. Ulubione zajęcie połowy mieszkańców to plotkowanie o innych, a życiową misją było pierwszemu oznajmić wstrząsającą wiadomość. Gdy ktoś inny ogłosił ważną informację należało natychmiast go znienawidzić i rzucić na pożarcie lwom. A ile w tym wszystkim było hipokryzji i wywyższania się, co głównie zaobserwowałam w rodzinie Mollisonów. Inne postaci zasługiwały wyłącznie na politowanie, przykładowo Colin albo Gavin. Ktoś powinien dać im po twarzy i wrzasnąć, aby wzięli się w garść i zdali sobie w końcu sprawę, czego chcą. Może oceniam ich za surowo, ale strasznie działali mi na nerwy. Najbardziej ciekawa wydawała mi się postawa nastolatków, u każdego atmosfera w domu była zupełnie inna i starali się sprostać własnym problemom. Tak naprawdę żaden z bohaterów nie wyróżnił się niczym szczególnym, żadna z osób nie zainteresowała mnie bardziej swoją sytuacją czy przekonaniami. A przecież nie można narzekać na brak różnorodności, ponieważ postaci wywodzą się z różnych warstw społecznych, mieszkają w innych warunkach, różnią się aspiracjami, są na innym etapie życia. Bez wątpienia kreacja bohaterów jest różnorodna, ale wszyscy plasują się na jednym mało interesującym poziomie. Pewnie jest to krzywdzące, co piszę, ale to dlatego, że byłam taka zirytowana podczas lektury.

Wyżyłam się na bohaterach, to teraz przejdę do fabuły. Przez pierwszą część książki miałam ochotę ją odłożyć, ale w zaparte czytałam dalej. W końcu coś się ruszyło, ale nie mogę powiedzieć, że akcja pędziła na łeb na szyję. Dużo fragmentów było po prostu przegadanych i nużących, które niewiele wnosiły. Dopiero gdy zaczęły pojawiać się wpisy na stronie internetowej gminy, coś drgnęło i nastąpiło ożywienie. Książka jest przede wszystkim portretem małomiasteczkowej społeczności, która tym razem nie ma w sobie nic urokliwego. Można obserwować relacje między mieszkańcami, zaglądamy do poszczególnych domów i poznajemy stosunki panujące w domowym ognisku, które nie zawsze są poprawne. Nie doszukałam się żadnej szczęśliwej rodziny, każda miała jakąś skazę, którą świadomie ukrywała, albo udawała, że problem nie istnieje, co dodaje w pewnym stopniu trochę realizmu. Spodziewałam się jednak nieco bardziej wartkiej akcji, duża część książki niestety mnie wynudziła.

Wychodzi na to, że powieść sprawiła mi zawód i w pewnym sensie tak jest, ale nie mogę przypisać jej łatki największego rozczarowania. Rowling poruszyła kilka ważnych i interesujących tematów, jak rodzina patologiczna, działania opieki społecznej, chęć ciągłego kontrolowania, problemy małżeńskie, czy nietolerancja na tle rasowym. Dowodzi to, że w książce nie brakuje ciekawych wątków, ale mimo wszystko odebrałam całą historię dość przeciętnie. Niektóre postawy bohaterów doprowadzały mnie do szewskiej pasji, parę fragmentów podsumowałam tylko obojętnym wzruszeniem ramion, tylko nieliczne sytuacje wzbudziły moje zainteresowanie. Trafny wybór nie jest złą książką, ale zachwytów nie będzie, Rowling pozostanie moją ulubioną autorką wyłącznie ze względu na Pottera.