Tytuł oryginału: The way the crow flies
Tłumaczenie: Sławomir Studniarz
Stron: 840
Wydawnictwo: Świat książki
Moja ocena: kiepska
Tytuł książki brzmi dość intrygująco. Co te wrony mogły zobaczyć? Na pewno nic dobrego – takie było moje pierwsze skojarzenie. Zapowiadała się długa lektura, ale nawet i tysiąc stron można przeczytać raz dwa, jeśli książka nas zainteresuje. Niestety tę powieść strasznie wymęczyłam, ale o tym za chwilę.
Życie rodziny McCarthych wydaje się prawdziwą idyllą. Poznajemy ich w momencie, kiedy przenoszą się do bazy lotniczej w Kanadzie. Ze względu na pracę Jacka, który jest pułkownikiem lotnictwa, przeprowadzki są dla nich rutyną. Żona jest przyzwyczajona do częstych zmian miejsca zamieszkania. Nowe otoczenie, nowy dom i możliwość poznania ludzi wzbudza w niej nawet nutkę ekscytacji. A jaki ma to wpływ na dwójkę dzieci? Czy uda im się zaaklimatyzować w nowym środowisku? Autorka opisuje nam to wszystko powoli i dokładnie. Poznajemy atmosferę, jaka panuje w bazie lotniczej, gdzie niemal wszyscy się znają i panują pewne niepisane zasady. Częste spotkania towarzyskie, podczas których panie rozmawiają o dzieciach, plotkują o sąsiadach, a w przypadku panów tematem jest polityka i niedawno zakończona II wojna światowa. Dzieci mają swój beztroski świat pełen zabawy, wzajemnych sympatii i antypatii.
Czytam i czytam ten sielankowy obraz i myślę, że po dwustu stronach powinno się w końcu zacząć coś dziać. Owszem, pojawił się jakiś zarys intrygi i problem molestowania, ale trochę się przymuszałam do tej książki. Stwierdziłam, że jeśli kolejne strony będą taką paplaniną o niczym, to dam sobie spokój, chociaż nie lubię odkładać książki, nie czytając jej do końca. Poza tym tyle pozytywnych i zachęcających opinii o tej powieści nie wzięło się znikąd, więc dałam jej szansę.
Akcja ruszyła, kiedy doszło do zbrodni, czyli, o zgrozo, dopiero po czterystu stronach! Szybko jednak znaleziono winnego, a policja nie starała się za bardzo dowieść, czy na pewno mają właściwą osobę. Oprócz tego Jack wplątał się w coś, co mu troszkę uprzykrzało życie. Uważam, że był strasznie naiwny w swoim postępowaniu i to jego ślepe zaufanie działało mi na nerwy. Większość wydarzeń poznajemy oczami Madeleine – dziewięciolatki, która rzeczywistość pojmuje na swój dziecięcy sposób. A w dwadzieścia lat później już jako dorosła kobieta próbuje poznać prawdę i odnaleźć mordercę.
Jestem zwolenniczką wartkiej akcji i połowa książki pani MacDonald to był dla mnie niepotrzebny bełkot. Dzielnie wytrwałam do połowy, ale potem to już kartkowałam, czytając niektóre zdania. I niestety mam wrażenie, że lektura tej powieści była czasem zmarnowanym. Nie wiem, może nie potrafiłam docenić jej uroku, ale jestem rozczarowana. Można by zrezygnować z jakiś czterystu stron i książka nic by na tym nie straciła, przynajmniej w moim przekonaniu. Czy zakończenie jest zaskakujące? Nie bardzo, bo coś takiego kołatało mi się w myślach podczas lektury. Chciałam tę książkę kupić i całe szczęście, że jednak wzięłam ją z biblioteki, bo żałowałabym wydanych pieniędzy.
Swojego czasu zwróciłam uwagę na tę książkę i nawet zastanawiałam się nad jej zakupem. Dobrze wiedzieć, że jednak nie spełnia ona pokładanych w nią oczekiwań. Niestety często tak bywa w obszernych powieściach, że połowę tekstu można by delikatnie mówiąc wyciąć, a treść nie straciłaby na sensie - więc po co karze się czytelnikowi brnąć przez setki stronic...? Można się naprawdę naciąć sięgając po takie tomiszcza.
OdpowiedzUsuńTytuł brzmi znajomo, wydaję mi się że słyszałam coś pozytywnego o tej książce. Jednak skoro piszesz, że akcja jest strasznie powolna (czego nie znoszę w książkach) to już wiem, że na pewno daruję sobie tę powieść.
OdpowiedzUsuńOjej... ja tę książkę mam w planach, a kusiły mnie bardzo pozytywne recenzje... teraz sama już nie wiem, bo z tego co piszesz to szykuje się straszliwa nuda:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Tak to już jest czasami, że te grube tomiszcza można skrócić o połowę bez uszczerbku dla fabuły. Podziwiam Cię, że w ogóle dotarłaś do końca (nawet kartkując :P), bo ja nie mam na tyle cierpliwości i często po prostu kończę po kilkudziesięciu stronach. Chyba jednak lepiej sięgać po cieńsze książki, mniejsze ryzyko rozczarowania :P
OdpowiedzUsuńO! Albo inna sytuacja - książka 1000 stron, przez pierwsze trzysta SUPER AKCJA, a potem zaczynają się flaki z olejem. To dopiero porażka :D
OdpowiedzUsuńJa cię podziwiam, że dobrnęłaś w ogóle do końca książki, bo skoro akcja dopiero się rozkręca po 400 setnej stronie, to ja już dawno bym ją rzuciła w kąt, dlatego będę omijać tę ksiązkę z daleka.
OdpowiedzUsuńLubię czasami sięgnąć po sielankową historię, jednak wszystko ma swoje granice. Jeśli przez ponad połowę książki nic się nie dzieje, to znak, że totalnie się dla mnie nie nadaje.
OdpowiedzUsuńWidziałam tę książkę w bibliotece, miała inną okładkę, i właśnie ta objętość i drobny druk mnie trochę zniechęciły. Nie ma nic gorszego niż czytać i czytać i czekać na coś ciekawego, by w końcu stwierdzić, że jednak nie wydarzy się nic co nas zainteresuje. Szkoda czasu jednym słowem :)
OdpowiedzUsuńChyba się nie skuszę a nią. ;) Taka cegła i do tego mało ciekawa - zdecydowanie nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńAkcja rozkręca się dopiero przy 400 stronie?! No to sobie ją w takim razie podaruje. Nie mam zamiaru męczyć się przez połowę książki ;)
OdpowiedzUsuńBellatriks - no właśnie, a teraz to będę się bała sięgać po takie tomiszcza
OdpowiedzUsuńversatile - też nie znoszę, jak akcja się wlecze, lubię jak coś się dzieje, a w tej książce zabrakło zaskakujących zwrotów akcji
Isadora - ja się strasznie wynudziłam, ale przecież tylu innym osobom książka się podobała, więc może i Ty inaczej ją odbierzesz
limonka - teraz to dwa razy się zastanawowię, zanim zabiorę się znowu za taką knipę ;)
cyrysia - czytałam wytrwale, bo przecież książka miała być taka rewelacyjna i czekałam aż mnie zachwyci, a tu nic z tego
Lena173 - też czasami lubię poczytać takie książki, w tej niby doszło do zbrodni, ale nadal fabuła wydawała mi się nudna.
Evita - masz rację, szkoda czasu. Mam nadzieję, że teraz sobie to odbiję, czytając coś ciekawszego.
Bujaczek - pewnie, jest przecież tyle ciekawszych książek :)
Gabrielle_ - ja właśnie czułam się wręcz zmęczona po tej lekturze :)
Zaskoczyłaś mnie, bo swego czasu słyszałam wiele pochlebnych opinii o tej książce. Czytałam "Zapach cedru" tej autorki i podobało mi się, akcja była i specyficzny klimat. Trochę mnie zniechęciłaś, ale i tak mnie ciągnie do tej powieści. Chociaż przerażająca jest paplanina na 400 stron!
OdpowiedzUsuńSama się zaskoczyłam, byłam do niej bardzo dobrze nastawiona przez te wszystkkie pozytywne opinie. Słyszałam o tej drugiej książce - "Zapach cedru" i chyba po nią sięgnę, dla porównania.
OdpowiedzUsuńMam zupełnie inne odczucia, mnie ta książka zachwyciła właśnie tą poetycką, leniwą narracją. Jest ona świetnym kontrastem z przedstawionymi w książce wydarzeniami. Świetna książka.
OdpowiedzUsuńO widzisz, a mnie to właśnie trochę znudziło. Jestem ciekawa, jak autorka poradziła sobie z "Zapachem cedru" - czytałaś może?
UsuńCzytałam jakiś czas temu. Zgadzam się z tobą, że pisarka mogłaby zmieścić akcję na mniejszej objętości stron, zrezygnować z pewnych opisów i wywodów. Książka by na tym zyskała. Sama historia i to, co przydarzyło się Madeleine zaskoczyło mnie i wydało mi się ciekawe.
OdpowiedzUsuń